Wyszłam z
samolotu.
Cóż, pogoda
jak się spodziewałam – do dupy. Pada deszcz. Nie, żeby w Anglii zawsze świeciło
słońce, ale jest dużo cieplej.
Podeszłam do
odbioru bagażów. Nagle czyjaś ręka znalazła się na moim ramieniu. Natychmiast
się odwróciłam, gotowa zmierzyć z obleśnym zboczeńcem. Jednak to tylko
mężczyzna, jakieś dwadzieścia centymetrów wyższy ode mnie. Ma niebiesko-szare
oczy i na oko stuknęła mu już trzydziestka. I te włosy postawione na żel… Czy
facet stara się upodobnić do nastolatka, bo już nim nie jest?!
- Cześć,
Aleksandro- uśmiechnął się.
Miałam
ochotę kopnąć go w brzuch i uciec z powrotem do samolotu.
- Pan jest
znajomym mojej mamy, ta?- podniosłam brew w podkreśleniu znaku zapytania.
- Tak. Mów
mi Krzysztof, Igła. Jak tam wolisz.
- Ola. Nie
Aleksandra!- zwróciłam mu uwagę.
Czy to moja
wina, że ten komentarz był nazbyt opryskliwy? Hm, pewnie tak. Zbytnio się tym
nie przejmuję.
- Która
twoja torba?- spytał odwracając się.
- Czarna z
białą czaszką. I tamta.
Wziął
właściwą i pokierował mnie do wyjścia z lotniska Jasionka. Jasionka? Boże, ale
wieśniacka nazwa. Pan Krzysztof podszedł do swojego samochodu i otworzył
bagażnik. Spakował moje rzeczy i wsiedliśmy do środka. Przez całą drogę
nawijał. Dosłownie caluśką. Kilka razy miałam ochotę zakleić mu usta taśmą
klejącą. Niestety takowej przy sobie nie mam. Zastanawiam się, jakim cudem
język mu jeszcze nie odpadł.
Po pół
godzinie dojechaliśmy na miejsce. Dom jednorodzinny, nie ma pięter. Pomalowany
na biało, brązowy spadzisty dach i ganek, na którym stoją drewniane krzesła i
stolik. Za nami automatycznie zamknęła się czarna brama. Gdy Pan Krzysztof
wyłączył silnik, od razu wyskoczyłam z samochodu. Drzwi do domu się otworzyły i
na schodach stanęła kobieta. Czarnowłosa, miała na sobie dżinsy i zwykły szary
podkoszulek. Mimo tak zwykłego stroju jest piękna. Wzięłam na ramię torbę, w
której miałam niektóre ulubione książki, laptopa, pamiętnik i kilka innych
rzeczy.
- Dzień
dobry, Aleksandro!- uśmiechnęła się Pani Iwona.
- Po prostu
Ola- poprawiłam.
- Jak minęła
ci podróż?- zaprosiła mnie do środka.
- Dobrze.
Zważywszy na
to, że wyjechałam z ukochanej Anglii i musiałam wylądować na Polskiej ziemi,
wcale nie jest okej.
W środku
było ładnie i skromnie. Za nami wszedł Igła (tak nakazał mi do siebie mówić,
hm.) z moją walizką i torbą. Poszłam za panią domu do salonu.
- Czuj się
jak u siebie w domu! Twój pokój już jest gotowy. Idź, Krzysiek cię zaprowadzi.
- Fajnie
będzie- wyszczerzył się do mnie prowadząc.
Przeszliśmy
przez długi korytarz. Moje drzwi znajdują się na samym końcu po prawej stronie.
Postawił moje rzeczy na środku pokoju.
- No, to
rozgość się. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała wbijaj do mnie.
I poszedł.
Zamknęłam za sobą drzwi i głęboko westchnęłam. Odwróciłam się powoli. Zielone
ściany, w różnych odcieniach. Łóżko, na którym leży już przebrana kołdra i
poduszka. Zielona.
Lubię ten
kolor, więc nie jestem zła. Po drugiej stronie stoi szafa, jak się okazało
pusta. I biurko pod oknem, które wychodzi na jakąś boczną drogę obok domu.
Przejechałam
dłonią po włosach. Pewnie wyglądam jak kupa, lekko mówiąc. Wyjęłam z torby
laptop, książki i ułożyłam na biurku. Zabrałam zeszyt (który służy mi za
pamiętnik) i długopis. Siadłam na łóżku opierając się plecami o ścianę,
podciągnęłam kolana.
Jestem na miejscu. Czuję się jak w
więzieniu. Ta podróż była spełnieniem moich największych koszmarów! Nie
poznałam jeszcze dobrze moich nowych opiekunów. Tak właściwie to zamieniłam z
nimi tylko kilka słów. Ha! Raczej to ten wysoki facet- Krzysztof- cały czas do
mnie nawijał. Jest niepoprawnym optymistą, już to widzę. Dzieciaków jeszcze nie
spotkałam, ale to kwestia czasu.
Sam dom jest bardzo ładny, a Pani
Iwona i jej mąż całkiem sympatyczni. Jadąc w samochodzie obserwowałam, co jest
za oknem. W końcu nie było mnie w Polsce 16lat! Nie pamiętam tego czasu, kiedy
tutaj jeszcze mieszkaliśmy. Dla mnie domem już zawsze będzie Londyn. Jestem
tego pewna!
Ciekawe, co robią Karo i Natka.
Miałam z nimi pogadać na skajpaju. Ale zrobię to dopiero wieczorem. Obiecałam mamie,
że się odezwę jak tylko dojadę do domu Ignaczaków. Nie mam ochoty z nikim
rozmawiać… Z nikim spędzać czasu. Po prostu chcę siedzieć na moim nowym łóżku i
pisać. Ewentualnie szkicować. Jestem poszkodowana, skrzywdzona i zagubiona.
Nawet nie silę się na żarty. Co ze mną nie tak?
Jutro środa. Do
nowej szkoły. Nowych ludzi. Kolejna udręka. Nienawidzę rodziców za to, co mi
zrobili! Nienawidzę.
Przerwałam,
bo usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę.
- Hej… Iwona
zaprasza na obiad- Igła zajrzał przez szparę zrobiona w drzwiach.
- Nie jestem
głodna…- skrzywiłam się.
Mogę
głodować. Serio. Byle wrócić do moich przyjaciół, do mojego domu, mojego kraju,
mojego miasta, mojego pokoju i mojego chomika do jasnej cholery!
- Wiesz…
moja żona jest mistrzynią kuchni- poruszył brwiami. Wygląda to komicznie.- Poza
tym poznasz Sebastiana i Dominikę.
Naprawdę nie
mam ochoty na cholerny obiad. Jestem w szoku. Co oni mi dadzą jeść? Pewnie
jakiś bigos, albo inne typowo Polskie danie. Żeby mnie rozepchało. Żebym
przytyła. O, nie dam się tak łatwo!
- Oni nie
mogli się doczekać, aż przyjedziesz…
Westchnęłam.
Buntuję się, ale nie chcę krzywdzić uczuć małych dzieci…
- Okej.
Zaraz przyjdę.
Mrugnął do
mnie i poszedł.
O Boże.
***
- Ola! Masz
jakieś pamiątki z Londynu?- spytał Sebastian, dziewięcioletni chłopiec.
Kiwnęłam
głową. Od piętnastu minut siedzimy przy stole jedząc zupę i rozmawiając. Znaczy
oni rozmawiają, ja odpowiadam na pytania. Dużo pytań.
- Pokażesz
mi?- uśmiechnął się podekscytowany.
- Jeśli
chcesz- wzruszyłam ramionami.
Jak tylko
przyszłam, on i jego siostra gapili się na mnie z prawie rozdziawionymi ustami.
Włączyłam laptopa i połączyłam się z wi-fi. Od razu weszłam
na pocztę i sprawdziłam wiadomości. Mama już zdążyła do mnie napisać.
„Ola, dojechałaś? Jak minęła podróż? Jak podoba ci się nowe
otoczenie, moi przyjaciele?”
Wysłała jakieś cztery godziny temu. Odpisałam więc szybko.
„Hej, mamo. Tak, dojechałam. Nie narzekam, podróż okazała
się szybka. Zbyt szybka… Dom jest w brew
pozorom duży i ładny. Co do nowych ludzi… Wiesz, jaka jestem. Muszę się
przekonać do nich po czasie.”
Wyłączyłam pocztę i zajrzałam na Tumblra. Nic ciekawego, nic
nowego. W końcu na skajpaju pojawiły się moje przyjaciółki.
- Hej, kotku!- zawołała Karolina.
- Hej, Kocurku. A Natka się nie dołączy?
- Jestem, jestem! Hej, dziewczyny.
- Spóźnialska- oskarżyła ją Karolla.
- Po pierwsze nie byłyśmy umówione. Po drugie ja się zawsze
spóźniam, a po trzecie mam do tego pełne prawo.
- Jak zwykle się wykręcasz- mruknęłam. – Dobra, mówcie co u
was.
- To raczej ty opowiadaj!- zaprzeczyła Natalka.
- Nie ma o czym.
- Uu, co się stało?- marszczy brwi Karolina.
- Jestem w domu rodzinnym, dwoma małymi dziećmi, do tego
ojcem siatkarzem i nikogo nie znam.
- Jej, Ola.- jęknęły.- Współczucie i kondolencje.
- Są tam może jacyś fajni…?- podniosła znacząco brwi
Natalka.
- Dopiero przyjechałam! Nie wiem, jeszcze nie obczajałam.
Ale wątpię. Nuda. Nie ważne.
- Ważne, ważne… Jutro pierwszy dzień szkoły, nie? Wyrwij
jakiegoś przystojniaka!- podekscytowała się Karolina.
- O ile będzie w czym wybierać- mruknęłam, ale usłyszały.
- Słuchaj,- zaczęła Karolina- jeżeli ty będziesz w taki
sposób myśleć, to na pewno ci to nie pomoże. Poza tym podejdź do tego troszkę z
innej strony… Mówiłaś, że przyjaciel twoich rodziców to sportowiec, nie?
- Siatkarz.
- No właśnie! Poznasz jego kolegów. Zapozna cię z nimi, na
pewno!
- Ale ja nie chcę…- jęknęłam.- Nie lubię sportowców. Sportu.
Blee.
- Pożyjemy zobaczymy- zachichotała Natka.
Rozmawiałyśmy jeszcze z godzinę. O mało ważnych rzeczach.
Dowiedziałam się nawet, że do pewnej klasy w mojej szkole dochodzi jakiś fajny
chłopak. Podobno gra na jakimś instrumencie. Boże, akurat teraz wygoniłeś mnie
z mego kraju do rudery.
Muszę zmienić nastawienie.
Wychodzę ze swojego pokoju, idę przez korytarz i kieruję się
do drzwi wejściowych.
Tak. Od dziś jestem silna, niepokonana, pewna siebie,
piękna… no dobra, przesadziłam. Ale po prostu od dziś się nie poddaję. Będę
wytrwała. Przetrwam cały rok w Polsce, a potem wrócę do swojej ukochanej
Anglii…
- Aaa!!
Otworzyłam drzwi. I w tym momencie naskoczyło na mnie coś
wielkiego i puchatego… Szczeka!
Dobra, czyli już mam umierać, czy jeszcze za minutkę?
Przewróciłam się na plecy na płytki. Coś mokrego dotyka
mojej twarzy… Otwieram oczy.
- O. Mój. Boże.
Na mnie leży ciężki, ogromny pies. Który liże moją twarz.
- O jej!- krzyknęła Iwona.- Azur, złaź w tej chwili z Oli!
Pies posłusznie wykonał polecenia, ale nadal na mnie
patrzył. Jak na maskotkę?
No, to tak zaczęła się i skończyła moja wytrwałość i
cierpliwość. A tak dobrze mi szło!
- Nic ci się nie stało?- pyta kobieta.
Reszta domowników śmieje się. Nie wiem tylko, czy ze mnie,
czy z tego kundla?
Podnoszę się, oblizuję usta. Na twarzy Iwony również czai
się uśmieszek. Czyli jednak ze mnie.
- Nie, nic. Ale mam radę.
- Jaką?- podniósł brwi Ignaczak.
- Niech ten pies lepiej umyje zęby.
Wybuchli śmiechem.
**********
Hej ;) Jest pierwszy rozdział. Wiem, że krótki i do tego tak późno. Nie mogłam wcześniej, przepraszam...
Dziękuję za miłe komentarze pod prologiem! Cieszę się, że Wam się podobał.
Do następnego! Buziaki ;**