wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział XXIX



Wsiadłam do samochodu Igły. Kubiak chciał mi zawiązać oczy, żebym nie widziała. Jednak moje jedno mordercze spojrzenie wystarczyło, żeby ten pomysł uciekł z jego głowy. Jeszcze trochę to sobie ich ustawię.
- Może teraz mi powiesz, co się dokładnie stało na tym meczu?- Zagadał prowadzący samochodem Libero.
- To co powiedziałam.
- A Alan? No nie powiesz mi chyba, że dziś nie gadaliście?
- Może tak, może nie… Czemu chcesz wiedzieć?
- Bo – gdyby nie zapytał się, jak się czujesz to by oznaczało, że ma cię gdzieś. A tak nie jest, prawda?- Uśmiechnął się z wyższością.
- Czy ty próbujesz udzielać mi rady miłosnej?
- To takie dziwne, że chcę pomóc?
- W sumie, co ja się dziwię!- Westchnęłam.
- Przykro mi, że nie jesteś tutaj szczęśliwa.- Nie powiem, na te słowa mnie zatkało. Gdybym właśnie piła sok, to na pewno wylądowałby na moim ubraniu. – Co? Zaskoczyłem cię? No nieźle, wreszcie mi się udało!
- Skąd taka nagła zmiana tematu?- Uniosłam brwi.
- Czuję, że brakuje ci dużo rzeczy z Anglii.
- Skoro ty zauważyłeś…
- Nie trudno zauważyć. Jesteś smutna.
- Taka moja natura!
- Jesteś podobna do matki, więc raczej nie- uśmiechnął się.- Po ojcu też raczej nie powinnaś. Więc wybacz, ale ten argument odpada.
- Którego ojca?- Sprowokowałam go tymi słowami.
- Znowu zaczynasz?- westchnął.
- To ty zacząłeś ten temat.- Nie odezwał się, więc i ja zamilkłam. Nie chcę, tak bardzo nie chcę się z nim kłócić. Nagle przyszła mi wiadomość. Wyciągnęłam komórkę.

Wiadomość: Mam nadzieję, że Jo nie obraziła Cie dzisiaj… 

Nie mogłam się powstrzymać i szeroko się uśmiechnęłam, co nie uszło uwagi Krzyśka.
- Napisał?
- Kto?- Nadal wpatrywałam się w ekran telefonu. Nie mam zapisanego numeru Alana, ale jestem pewna, że to on.
- Czyli Alan.- Stwierdził siatkarz.- Lepiej szybko mu odpisz, bo zaraz będziemy na miejscu.
- A gdzie tak w ogóle jedziemy?- Zaciekawiłam się i wyjrzałam przez okno.
- Niespodzianka- mrugnął. 

Odpowiedz: Cóż, Twoja jakże mądra dziewczyna, groziła mi i wyzywała przy ludziach. Nie, w ogóle się tym nie przejmuję… 

Miałam mu to wysłać, naprawdę. Minęło kilkanaście sekund i dopiero wtedy skasowałam to, co napisałam.
- Trzeba było zostawić! – Oburzył się Krzysiek. Dopiero teraz się zorientowałam, że patrzy mi przez ramię. – No co? Fajne to było!
- Zajmij się prowadzeniem auta, a nie czytaniem prywatnych wiadomości!- Poirytowana zablokowałam telefon.
- Jakbyś nie zauważyła, to stoimy od pewnej chwili. – Oświadczył. Faktycznie staliśmy na jakimś parkingu obok małego budynku. – Wyskakuj z auta!
Zrobiłam jak kazał i rozejrzałam się dookoła. Nic mi to miejsce nie przypomina. W ogóle to jesteśmy na jakimś odludziu. Gdyby nie droga, gdzie dość często przejeżdżają samochody, powiedziałabym… że siatkarze chcą mnie uprowadzić. Co oczywiście byłoby bez sensu. Chyba.
- Jak tam księżniczko, gotowa na nowe wyzwania?- Wyszczerzył się Kubiak.
- Dziku, bo zdradzisz tajemnicę!- Obruszył się Igła.
- Chwila, jakie wyzwania? O co chodzi?- Zdezorientowana stałam pomiędzy nimi bacznie obserwując ich twarze. Na pewno od tych dwóch nic się nie dowiem. Zerknęłam na Bartmana. Chyba nadal sfochany, super.
- Lepiej wchodźmy do środka…- Poszłam za nimi. Zbyszek pilnował mnie abym nie uciekła, co jeszcze bardziej stało się dla mnie dziwne. Otworzyli drzwi i usłyszałam hałas. Dość dobrze mi znany hałas. Kula uderzająca w…
- Kręgle?- Zaskoczona przystanęłam w środku.
- A co myślałaś? Że my się bawić nie umiemy?!- Zachichotał Krzysiek i jak dziecko pobiegł w stronę stojących ludzi i patrzących na nas. Nie poznałam od razu, ale po chwili okazało się, ze to reszta Resoviaków.
- Zgadnij kto to…- Szepnął mi do ucha zapewne Fabian. Zakrył mi oczy dłońmi.
- Weź łapy, Drzyzga!- Aż sama siebie przerażam, że pamiętam ich imiona i nazwiska. Naprawdę to jest przerażające. Chyba za dużo czasu z nimi spędzam. To na pewno.
- No chodźcie, dopóki możemy to się pobawimy trochę!- Zawołał Piotrek. Podeszliśmy więc, a mi ciągle towarzyszył Bartman.
- Czemu za mną łazisz?- szepnęłam do niego. Nie odpowiedział. Widać wciąż jest na mnie zły, tylko nie wiem o co.
- Gramy?- Wyszczerzył się Achrem.-
- Robimy drużyny i ja chcę Ole! – Od razu zgłosił się Lotman.
- Jeszcze nie wiesz, czy dobrze gra, a już wybierasz…- Niezadowolony Kosok pokręcił głową.
- Nie ważne. I tak wam dokopiemy- pokazałam Grześkowi język.
- Proszę państwa! Uwaga! Walka już trwa!- Kubiak klasnął w ręce uradowany.- To ja chcę Igłę.
- Hej, a kto powiedział, że ty będziesz wybierał drużynę?- Wciął mu się Tichacek.
- Bo to jest oczywiste, że ja powinienem być kapitanem- wzruszył ramionami nic nie robiąc sobie z protestów kolegi.
- To my bierzemy Olka Achrema!- Ogłosiłam.
- Co ty samych do-brych wyBIErasz?- Krzysiu zaakcentował i podkreślił te litery w wymowie, co wyszło jak zarzut dziesięciolatka.
- Sorry, Olek jest nasz!- Uśmiechnęłam się i pociągnęłam kapitana Resovii za ramię w naszą stronę. To wyglądało, jakbym miała zamiar przewrócić drzewo. Taaak, gdzie ja mam rozum?
- Bartman!- Warknął Kubiak.
- A od kiedy to zabierasz mi mego trenera spod nosa?- Oburzyłam się.
- O czymś nie wiemy?- Uniósł brwi Schops.
- Zibi, chodź tutaj!- Kiwnął na przyjaciela Dziku. Kiedy ten chciał się ruszyć, chwyciłam go za koszulę, więc się zatrzymał.
- Co jest Olka?- Krzysiek zachichotał.
- Zibi jest u nas.
- Niby od kiedy?!- Prychnął Misiek.
- Od początku. 
- Będziesz o mnie walczyć, słońce?- Uśmiechnął się Zbyszek do mnie bardzo… dwuznacznie. Ale oprócz mnie nikt chyba tego tekstu nie słyszał.
- A. Bo wiecie, oni są w pakiecie!- Zażartował Fabian.
- Nie możesz! Od zawsze gramy razem!
- Uwaga, zaczyna się walka o Zbigniewa Bartmana!- Ogłosił Igła nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- To czas zmienić zasady, Misiaczku- posłałam mu całusa. – Zbyszek?
- Kurwa, Bartman!- Kubiakowi nie było do śmiechu. Atakujący spojrzał na przyjaciela, potem na mnie.
- Walka, walka. Dołączyć do Olki, czy nie?- Komentował Nowakowski.
- Sorry Dziku, musisz mi wybaczyć. Kobiecie się nie odmawia.- Wzruszył ramionami. Kubiak posłał mi pełne nienawiści spojrzenie i wybrał drugiego rozgrywającego Resovii. Zadowolona z uzyskanego wyniku dołączyłam do drużyny Nowakowskiego i Jochena. Fabio i Grzesiu poszli do przeciwników.
Z uśmiechem obróciłam się i wpadłam na Zbyszka.
- Umówmy się, że kiedy wygramy, cofniesz to, co powiedziałaś.
- To na temat twojej urody?- Wyszczerzyłam się.
- Chyba, że naprawdę uważasz mnie za kompletnie nieurodziwego mężczyznę…- Uniósł lekko brew.
- A jeśli tak, to co?- Uniosłam brodę jeszcze wyżej patrząc mu głęboko w oczy. On nawet nie mrugnął.
- To będę smutny…- Wydął dolną wargę. Prychnęłam śmiechem.
- Umowa stoi. Ale jak przegramy?
- To i tak odwołasz tamte słowa.
- Dlaczego niby? To nie fer!
- Bo gdy przegramy to będę również smutny. Bo mogłem wygrać idąc do drużyny Kubiaka. A ty chcąc mnie pocieszyć… Powiesz jaki jestem doskonały!
- Narcyz!
- Wcale nie. To tak działa moja droga- uśmiechnął się.
- A co ja będę z tego miała?- Podparłam się pod boki.
- Hm.. Satysfakcję z tego, że nie jestem smutny- puścił mi oczko i odszedł do chłopaków wybierać kulę do kręgli.

*** 

- Jest! – Pisnęłam, gdy moja kula strąciła w dziewiątej kolejce w pierwszym rzucie wszystkie kręgle.
- To nie jest możliwe.- Z szeroko otwartymi ustami wpatrywał się we mnie Dziku.
- Jak to nie jest! To moja krew!- Ekscytował się Krzysiek, chociaż nie jesteśmy razem w drużynie.
- Jak udało ci się zbić po raz trzeci z rzędu wszystkie kręgle?- Z niedowierzaniem zapytał Fabian.
- Tajemnica – mrugnęłam do nich i usiadłam na swoim miejscu przy stoliku. Koledzy z drużyny poklepywali mnie po ramieniu i przytulali.
- To co? Na razie wygrywamy?- Poruszył śmiesznie brwiami Niemiec. Trochę zbity z tropu Kosok chwycił swoją kulę i rzucił. Strącił tylko trzy.
- Uuu słabo Kosa! Słabo!- Odezwał się Lotman. Za drugim rzutem strącił wszystko.
- No dobra, to teraz ostatnia kolejka!- Zatarł ręce Tichacek. Wziął swoją kulę. Stał chwilę i rzucił. Strącił aż osiem kręgli, a później jeden. Dzięki temu zbliżyli się punktacją do nas.
Lotman chwycił swą brązową kulę i strącił pięć, następnie trzy. Fabian i Nowakowski zbili wszystkie.
- Idziemy łeb w łeb!- Klasnął Krzysiek i podszedł do toru. Stał z dziesięć sekund zanim rozpoczął grę. Zbił dziewięć, w drugim rzucie zero. Pomachał nam zadowolony z siebie.
- To teraz ja!- Achrem spokojnie podszedł do wszystkiego i takim sposobem zdobył całe dziesięć!
- A!! Piątka miszczu!- Uniosłam dłoń. Przybił piątkę wyszczerzony do mnie. Kosok już wykonał swój rzut, którego nawet nie widziałam i strącił siedem, a potem dwa kręgle.
- Twoja kolej, Olka!- Krzyknął z drugiego stolika Michał. Westchnęłam ciężko. Chwyciłam swoją kulę i zerknęłam na Zbyszka, któremu bardzo poprawił się humor. On nic nie tracił. Co prawda mogłam się nie zgodzić na jego warunki i pozwolić mu iść do drużyny Kubiaka. Ale przecież to co z tamtej rozmowy wynikło przed domem Ignaczaków… No cóż, nie mogę powiedzieć, że Zibi nie jest przystojny. Skłamałabym. Jednak do Alana to mu dużo brakuje…
- O mój Boże!- wyrwało mi się.
- Kurwa, Olka rzucasz, czy nie?!- Zniecierpliwiony Dziku czekał na swoją kolej.
- Zamknij się jełopie! Nie widzisz, że ona musi się skoncentrować?!- Zbyszek nie przebierał w słowach. Okej. Dobra, rzucę to i dopiero wtedy odpiszę Alanowi. Jakim cudem mogłam zapomnieć o nim? Odetchnęłam kilka razy. Zrobiłam kroki i puściłam. Kula toczyła się idealnie po samym środku z niezłą prędkością. W momencie uderzenia rozniósł się huk.
- Dziesięć!- Ryknął Paul podbiegając i chwytając mnie w ramiona.- Czuję się, jakbym mecz wygrał.
- Spokojnie, jeszcze nie koniec gry!- Kubiak natychmiast nas minął i rzucił dzięki czemu byliśmy na równi z punktami.
Ostatni rzut należy do Zbyszka.
Minął mnie z wielkim bananem na twarzy. Oczywiście jemu humor nie mógł się popsuć. Wpatrywałam się w jego plecy. Z gracją wykonał ostateczny ruch, kula toczyła się niemiłosiernie długo. Niestety zbliżała się do bocznego toru… W ostatniej chwili otarła się o dziesiąty kręgiel. Ten przewrócił się popychając za sobą, jak kostka domina resztę.
Podskoczyłam uradowana. Nie jestem pewna, co wtedy pomyślałam. Zibi odwrócił się do mnie z triumfem na twarzy. Uniósł lekko brew, tak bardzo charakterystycznie dla siebie. Przewróciłam oczami. Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam, czym sama siebie zaskoczyłam.
- Wcale nie uważam, że jesteś kompletnie nieprzystojny- szepnęłam mu prawie do ucha. Objął mnie mocno ramionami i zaczął się kręcić w kółko.
- To oczywiste, że nie!- Zachichotał.
Siatkarze zaczęli się śmiać i klaskać brawo. Odskoczyłam od niego i przytuliłam każdego z osobna. Następnie wyciągnęłam telefon i szybko napisałam sms.

Odpowiedz: Hej ;) Przepraszam, ale nie mogłam wcześniej odpisać… Nic się między Jolą a mną nie stało, jeśli o to Ci chodzi. 

Odpowiedź przyszła natychmiast. Najwidoczniej czekał te kilka godzin, aż mu odpiszę. 

Wiadomość: To dobrze ;) Jeśli będzie Ci robić jakieś wyrzuty, to mów od razu! Masz teraz czas? ;p

Z wrażenia aż sobie usiadłam. O matko, zawsze marzyłam o takim pytaniu od niego, a tu proszę! Uśmiechnęłam się jak głupia, a serce nagle zaczęło mocno walić.
- Ty mała szujo! Dawaj to!- Usłyszałam głos Niko. Spóźnialski wreszcie dotarł!
Nie, nie mogę teraz rzucić tych wielkoludów, z którymi tak wspaniale spędziłam popołudnie dla Alana. Świadoma tego, że już nigdy takiego smsa mogę od niego nie otrzymać, napisałam.

Odpowiedz: Dzisiaj nie za bardzo. Przepraszam, mam już plany ;c

- Olka! Chodź, Niko przywiózł pizzę!- Zawołał Nowakowski.
- Idę!- Uśmiechnęłam się.
Wcisnęłam WYŚLIJ. 




****
Hejka! Spodziewaliście się tego, gdzie siatkarze zabiorą Olę? ;)

To już 21tys. wyświetleń... Dziękuję <3

Do następnego ;*


sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział XXVIII



Rano każdy pytał się mnie, czy na pewno jestem w stanie iść do szkoły. Najchętniej bym nie szła, jednak nie mogę pozwolić sobie teraz na opuszczenie lekcji.
Igła podwiózł mnie pod samą szkołę. Tam czekał już Kuba.
- Witaj Jakubie!
- Siemka Sowa!- Uścisnął mnie mocno.- Gotowa na starcie z Choinką i jej Świtą?
- Musiałeś mi od razu przypominać?- skrzywiłam się. Ruszyliśmy po schodach i weszliśmy do szkoły. Od razu ściągnęłam szalik i kurtkę.
- I jak było na meczu?- zagadał.
- Powiedzmy, że okej.
- Co się wydarzyło?
- Nic.- Włożyłam rzeczy do szafki i gwałtownie ją zamknęłam. Stał oparty o ścianę i patrzył na mnie z byka. – No co?!
- Ty mi powiedz…- Minęłam go i wyszłam z korytarza, gdzie była szatnia. Natychmiast mnie dogonił.
- Nic się nie stało oprócz tego, że zgubiłam dziecko.
- Co zrobiłaś?!- niemal wrzasnął.
- Musiałam zabrać dzieciaki na mecz razem z Bartmanem! Jakby tego było mało, Dominika mi uciekła…- Nie zdążyłam dokończyć, bo Kuba zaczął się śmiać w niebo głosy. Wkurzona walnęłam go w tył głowy.
- Sorki… Ale.. Nie mogę się powstrzymać…
- To nie było śmieszne! Ponad godzinę jej szukaliśmy!
- I co się okazało?- Chłopak jakoś się pozbierał i ruszyliśmy dalej rozmawiając, ale on nadal ma wielkiego banana na twarzy.
- Nic. Ochroniarz ją przyprowadził.
- Nie ma co… O!
- Co?- zaskoczona spojrzałam w tym samym kierunku. Był tam Alan z kolegami z drużyny, a na jego kolanach siedziała… Jolka. – Czyli wracamy do normalności…- Zasmuciłam się i starałam się tam nie patrzeć.
- Ej, nie smuć się! Nie możesz przez niego, pamiętaj. Przez nikogo! – Uśmiechnęłam się do niego i zerknęłam w stronę mego crusha. On tez mnie zauważył i szeroko się uśmiechnął. Przeprosił Choinkę i wstał. Nie mogłam uwierzyć, kiedy okazało się, że ruszył w moim kierunku.
- No to chyba jednak nie koniec…- mruknął ledwo zrozumiale Sokołowski.
- O matko, czy on właśnie tutaj idzie?! Zostawił ją i idzie do mnie?!- niemal piszczałam.
- Uspokój się, bo pomyśli, że dostałaś ataku…- prychnął.
- Oj, bądź cicho!- Spiorunowałam go wzrokiem, kiedy podszedł Alan.
- Cześć Ola!- Uśmiechnął się do mnie. Kiwnął głową do Kuby ledwo tolerując jego obecność.
- Hej – wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
- Lepiej się już czujesz?- zainteresował się.- Miałem do ciebie napisać, czy wszystko okej,ale nie mam twojego numeru nawet…
- Jak to lepiej?- wtrącił się Kuba, co mi kompletnie nie odpowiadało. Do cholery, nie w takim momencie!
- Nie powiedziała ci?- Zaskoczony chłopak zerknął na mnie, a później widocznie zadowolony z tego faktu, odpowiedział:
- Ciekawe, dlaczego ci nie powiedziała, że zemdlała?
- Olka!- wrzasnął Kuba, a z jego oczu (jak słowo daję) ciskały pioruny.
- No co? Przecież nic się nie stało… Czuję się już okej.
- To dobrze.- Alan najwyraźniej nie tylko po to tutaj przyszedł.- Tak właściwie… Chciałem zapytać, czy nie dałabyś mi swojego numeru telefonu? Wiesz, na wszelki wypadek…
- Ehm, jasne!
- Olka!- Mój przyjaciel był jeszcze bardziej wściekły i niezadowolony. Ale nie zwracam na niego zbytniej uwagi. Morczewski wpisał mnie do listy kontaktów w telefonie i dziękując wrócił do swoich przyjaciół. Jolka była mega na niego wkurzona i ewidentnie zdezorientowana. Obrzuciła mnie tak zimnym wzrokiem, że prawie poczułam ciarki na plecach. Chyba ktoś poczuł się zagrożony… Upss.
- Tak! Tak!- Prawie skakałam z radości. Obróciłam się przodem do przyjaciela i wtedy przestałam się cieszyć. Nigdy jeszcze nie widziałam go tak złego.- Kuba?
- Nie Kubuj mi teraz!- syknął.- Czemu mi nie powiedziałaś?! Chciałaś ukryć przede mną fakt, że zemdlałaś?! I że wie o tym każdy, tylko nie ja?!
- Natka i Karo tez nie wiedzą! I się nie dowiedzą…
- Czemu zemdlałaś?
- Z emocji… Wiesz jaki to był stres?! Zgubić dziecko! I do tego nie swoje! A jakas kobieta pomagająca jej szukać, uznała, że to dziewczynka moja i Zbyszka! Nie mam pojęcia skąd wziął się tam Alan. Musiał się zjawić, jak już leżałam na podłodze.
- Nie wierzę,że chciałaś to przede mną ukryć!
- Będziesz mi przez to robił wyrzuty?- zdziwiłam się.- Kuba, niepotrzebnie byś się martwił.
- Jesteś moją przyjaciółką. Czy trzeba czegoś więcej?- Nie odpowiedziałam tylko udałam się do pierwszej klasy.
Pod koniec zajęć Jolka zorganizowała spotkanie do jasełek. Kolejne. Usiadłam w najdalszym kącie pokoju i słuchałam, co ma do powiedzenia. Oczywiście, jak zawsze udawała, że mnie nie widzi. Kompletnie ignorowała, co zauważył Kuba. Nie pocieszał mnie swoim narzekaniem przez cały dzień. Przynajmniej teraz się zamknął.
-… Sokołowski!- Głos Marty rozniósł się po całym pomieszczeniu. – Chodź tutaj, musisz mi pomóc z głośnikami!
- Super- westchnął. Nie był zadowolony.- Poradzisz sobie?
- Jasne. – Poklepałam go po ramieniu, więc poszedł. Marta od razu pociągnęła go za ramię w stronę wyjścia.
- … NAPRAWDĘ JESTEŚ TAKA TĘPA, CZY TYLKO UDAJESZ!- Skupiłam całą swoją uwagę na Choince. Właśnie robiła wyrzuty jakiemuś pierwszakowi.
- No ale nie mogłam tego na dzisiaj przynieść!- broniła się dziewczyna.
- Mogła się postarać! Miało być na dzisiaj, a ty…
- Lubi sobie porządzić.- Obok mnie odezwał się Alan. Zaskoczona, spojrzałam na niego.- To czasem przerażające, ale już się przyzwyczaiłem.
- Nie rozumiem, jak z nią wytrzymujesz… - zanim pomyślałam, już powiedziałam. Wstrzymałam powietrze.
- Mówiłem ci, nie jest najgorsza. Trzeba ją tylko lepiej poznać…- Uśmiechnął się do mnie. – Umiesz już swój tekst piosenki?
- Jeszcze nic nie zaczęłam…
- Zostały trzy tygodnie. Prawdopodobnie zaraz po świętach będziemy ćwiczyć poloneza.
- No cóż, ja chyba nie przyjdę na studniówkę…
- Czemu niby?- zaskoczony zmarszczył brwi.
- Raz, że nie mam z kim iść. A dwa… Niekoniecznie mi się chce.
- Oj, przesadzasz…- Wyszczerzył się.- Jest wiele chłopaków, którzy chcieliby z tobą iść potańczyć. I nie może ciebie zabraknąć!
- Do tego jeszcze dużo czasu- uśmiechnęłam się. Zrobił to samo i przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego. W jego oczy.
- Ehm, nie przeszkadzam wam?- Nad nami stanęła Choinka z założonymi rękami. Mogę przysiąc, że z jej uszu leci para.
- Jasne, że nie. Właśnie mówiliśmy o przedstawieniu!- Wstał do niej Alan i objął ramieniem.
- Marcin coś tam od ciebie chciał- zwróciła się do niego.
- A który to?- Zmarszczył czoło i się rozejrzał.
- Ten w pomarańczowej bluzce.
- Okej, to idę!- Dał jej buziaka w czoło i kolejny raz posłał mi oczko, kiedy Jolka nie patrzyła. Miałam nadzieję, że i ona sobie pójdzie. A jednak los ma dla mnie inne przeznaczenie. Choinka nadal się nie ruszała, tylko wpatrywała we mnie z jadem w oczach.
- Co?- Zagadałam udając wyluzowaną.
- Już drugi raz widzę cię w jego towarzystwie!- Ewidentnie jest poirytowana.
- Chyba nie przeszkadza ci to, że czasem sobie rozmawiamy?- Zrobiłam niewinną minkę, na co ona jeszcze bardziej się wkurzyła.
- Nie wiem co kombinujesz, ale raczej nie uda ci się. Jak wszystko zresztą, prawda?- Uśmiechnęła się słodko.
- Wiesz, przynajmniej nie jestem zakochaną w sobie lalunią próbującą udowodnić światu, że jestem najlepsza. Ach, mogłabyś się przesunąć? Bo zasłaniasz mi widok…- Była na skraju, żeby nie wybuchnąć. Ale obie dobrze wiemy, że gdyby na mnie naskoczyła, Alan od razu się zorientuje, że między nami w ogóle się nie polepszyło. Na czym mu zależy, czego ja z kolei w ogóle nie rozumiem. Blondyna zacisnęła mocno pięści i odeszła wyżywać się na kimś innym. A ja zadowolona z tego starcia, rozparłam się na krzesełku.
- Jeden do zera dla ciebie!- Natychmiast zjawił się Kuba i przybił mi piątkę. 


*** 


Otworzyłam furtkę Ignaczaków zamyślona tym, że  jutro sobota. I powinnam zacząć się uczyć, bo przecież nie zdam tej matury!
Z takimi myślami szłam sobie chodnikiem, całkiem na luzie. Kiedy nagle coś zaczęło szczekać. Natychmiast się ocknęłam z zamyślenia.
- Znowu ty!- warknęłam na psa. Azur nie zatrzymywał się, a wręcz zaczął biec w moim kierunku. Z doświadczenia wiem, że wtedy należy się poddać. Natychmiast opadłam na kolana, przez co przemoczyłam spodnie. Schowałam głowę i zakryłam ramionami. Pies podszedł i zaczął mnie obwąchiwać.
- Proszę cię, idź sobie…- szeptałam.- Proszę…
- A ty co? Jogę ćwiczysz?- Głos bardzo znajomy.
- Oczywiście, że tak, z psem na karku… Weźcie go ode mnie!- pisnęłam.
- Azur, chodź tutaj!- Igła zjawił się natychmiast. Gdy poczułam, że pies odszedł, natychmiast się podniosłam na nogi.
- Niech to przeklęty pies!- Syknęłam. Otrzepałam kolana i usłyszałam wtedy śmiech.
- Kubiak, nie śmiej się!- warknęłam.
- To było takie wspaniałe widowisko!- Nie mógł się powstrzymać.
- Nie rozumiem, jakim cudem on wam nic nie robi! Jesteście wielcy jak słonie, a ja mała jak myszka. To oczywiste, że wy jesteście zagrożeniem!- Mówiłam szybko i mało wyraźnie.- A tylko na mnie warczy.
- Wiesz, tutaj chyba chodzi tylko i wyłącznie o to, że my lubimy siatkówkę.- Z twarzy Michała nie schodził uśmiech.
- Nie wierzę… Tylko o to chodzi?!
- O nic innego- mrugnął do mnie.  Igła zamykał właśnie Azura w kojcu.
- Taki już los dobrego człowieka- prychnęłam. – Dobra, gdzie się Bartman chowa?
- Jak to Bartman?
- No taki wysoki, czarnowłosy siatkarz. Zawsze was razem widzę, więc gdzie on się chowa?
- Zapomniałaś dodać przystojny, więc mógłbym się obrazić.- Za mną odezwał się sam wywołany.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebym o tym zapomniała…
- Osz ty! Obrażam się.
- Proszę bardzo- wzruszyłam ramionami pewna, że zaraz obróci wszystko w żart. Ale jego milczenie trwało.
- No proszę, jeszcze dobrze się nie przywitali, a już zdążyli się posprzeczać! – Krzysiek był w niebo wzięty.
- Ty się nie odzywaj! Szczujesz na mnie psa!
- To nie moja wina, że nie lubi nielubiących siatkówki.- Wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami i zaczęłam iść w stronę domu.
- A ty dokąd!?- Zawołał za mną Michał.
- Zjeść coś, położyć się i spać.
- Nie ma mowy o żadnym spaniu młoda damo!- Niemal wrzasnął. Zatrzymałam się w pół kroku i obróciłam w jego stronę.
- A to niby dlaczego?
- Bo jedziesz z nami.
- Gdzie?
- Zobaczysz.



*****
Hej ;) Wiem, że krótki... Musicie mi wybaczyć. Po prostu chciałam, żeby reszta była niespodzianką :D Postaram się już w kolejnych rozdziałach nie nudzić. 

WAKACJE!

Tyko na to czekałam xD Jak tam świadectwa? Z paskiem? Plany na wakacje jakieś macie? ;)

Najprawdopodobniej jadę do Pragi pod koniec lipca ;D 

A na razie robię to, co kocham nie musząc się uczyć: czytam książki, oglądam seriale i oczywiście piszę ;) 

Dziękuję za komentarze i wyświetlenia ;**
Wciąż nie mogę wyjść z szoku, że jeszcze ktokolwiek czyta mój poprzedni blog i mimo rzadko pojawiających się rozdziałów, jest ktoś tutaj ;o 

Pozdrawiam ;**



sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział XXVII



- Ola? Ola! Powiedz coś, błagam… - Otworzyłam oczy i pierwsze co zauważyłam, to czarne plamy. Nadal nie zniknęły. Ktoś do mnie mówi, ale nie mam pojęcia kto. Może Alan? Skończył już mecz? Na pewno… Najważniejsze, że Dominika się znalazła…
- Ola…- płaczliwy głos dziewczynki przywrócił mnie do żywych. Zamrugałam kilka razy.
- Jestem… Co się stało?- Uniosłam się lekko i wtedy okazało się, że leżę na podłodze. Nade mną klęczy Bartman z zatroskana miną, Sebastian zaciekawiony i troszkę przestraszony… To samo Domi Nad nimi stoi nie kto inny, jak Alan Morczewski. Gdyby nie to, że nie miałam siły, pewnie znów bym zemdlała.
- Zemdlałaś!- Uświadomił mnie Seba.
- Nie wstawaj, połóż się… - Wydawał mi polecenia Zibi, co powoli wykonywałam.- Już zadzwoniłem po karetkę.
- Co?!- Natychmiast się zerwałam do pozycji siedzącej, co zaowocowało mocnym, rwanym bólem z tyłu głowy. Skrzywiłam się.
- Połóż się, zaraz będzie karetka…- Poprosił grzecznie Alan. Położyłam się więc znów na podłodze.
- Jak mogłeś to zrobić!?- Naskoczyłam na Bartmana. – Będą chcieli mnie wziąć do szpitala! Niepotrzebnie wzywałeś pogotowie…
- Tak właściwie to ja zadzwoniłem- przyznał się Alan. Widząc moją minę, natychmiast posłał mi błagalny wzrok.- Nie wkurzaj się…
- Lepiej,żeby zbadano, dlaczego zemdlałaś- dołączył się Bartman.
- Po prostu…- zaczęłam, ale zrezygnowałam.- Nic mi nie jest.
Ale nie dali się nabrać.

*** 

Dwie godziny później leżałam na kanapie w salonie Ignaczaków. Przywiózł mnie tutaj Bartman, zajął się dziećmi. No i mną. Chociaż stanowczo nalegałam, że sobie dam radę!
Uparty kretyn!- napisałam w swoim dzienniku, gdy Zibi udał się do kuchni.- Kazał mi leżeć i odpoczywać, skoro nie chciałam jechać do szpitala. Czy on nie rozumie, że nic mi nie jest? Straciłam przytomność tylko na krótką chwilę! I to przez ten stres. Zanim opuściłam szkołę, Alan tysiąc razy mnie przepraszał. Mówił, że to przez niego to wszystko się stało. I że już nigdy tego błędu nie popełni. Wtedy poczułam złość. Na niego. Co za idiota! 

- To może przeczytaj te swoje epitety na mnie?- W drzwiach stanął Zbyszek.
- Skąd niby…
- Masz minę, jakbyś miała ochotę kogoś zabić. To z pewnością na mnie?
- Może…- Zamknęłam zeszyt i odłożyłam na stolik. Siatkarz podszedł i podał mi szklankę z herbatą.
- Lepiej Ci?
- Oczywiście, że tak! Próbowałam ci powiedzieć od samego początku!- Wykonał gest ręką, więc posunęłam się mu. Usiadł na sofie obok mnie.
- Po prostu się martwię o ciebie- przyznał.- Od jakiegoś czasu zauważyłem, że dziwnie się zachowujesz.
- Co to znaczy?- udawałam wyluzowaną, jednak nie udało mi się go zwieść.
- Po prostu… pamiętaj, że zawsze mogę ci pomóc…- Chwycił mnie delikatnie za dłoń i lekko ścisnął.
- Nie zawsze da się pomóc…- szepnęłam.
- Ale można próbować, Olu. A musisz wiedzieć, że jestem w stanie dużo dla ciebie zrobić- uśmiechnął się lekko. Patrzyłam na jego dłoń trzymaną na mojej. A potem prosto w jego oczy. Ma ładne, zielone oczy.
- Dziękuję.
- Nie musisz… Po prostu…
- Wróciliśmy!- Głos Igły rozniósł się po całym domu. Natychmiast wyrwałam rękę od Zbyszka i wcisnęłam się jeszcze głębiej w poduszkę. – O, widzę, że sobie gawędzicie!
- Jak tam mecz?- uśmiechnęła się wchodząca za mężem Iwona.
- No cóż…- Zaczęłam,  wyjawić prawdę. Ale wtedy odezwał się Zibi.
- Mecz, jak mecz. Pełen wrażeń!- Pokiwałam głową by przyznać mu rację, ale kiedy nie patrzyli spytałam go szeptem:
- Co to miało być?!
- Powiesz im później – mrugnął do mnie. O ile samo się nie wyda- pomyślałam. Poszłam do swojego pokoju i schowałam pamiętnik. Wracając, wpadłam na Igłę.
- Jak tam Alan?- wyszczerzył się.
- Nie najgorzej…- Wyminęłam go i usiadłam tak jak wcześniej na kanapie. Nie mogę mu się zwierzać. Nie teraz. Zwłaszcza gdy jest możliwość… Że on jest moim ojcem. Na to wspomnienie aż rozbolał mnie brzuch.
- Twoja mina przeczy słowom- drążył.
- Serio nie mam ochoty o tym gadać już dzisiaj- skrzywiłam się, na co nic nie powiedział tylko przepuścił. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na swoim poprzednim miejscu. Po chwili zauważyłam, że Zbyszek się zbiera.
- Idziesz już?- zasmuciła się Iwona.
- Jestem tutaj ostatnio chyba zbyt częstym gościem- zaśmiał się głośno.
- Nam to nie przeszkadza- odpowiedziała z szerokim uśmiechem.- Nie zostaniesz jeszcze na kolacji?
- No przecież widzisz, że mu się śpieszy…- mruknął Igła zerkając na mnie.
- Krzysiek! To nie było  miłe- skarciła go małżonka.
- Igła ma rację…- opanował Zibi.- Muszę być wcześniej w domu. – Schował telefon do kieszeni spodni, założył czarną kurtkę do połowy ud i szary szalik. – To dobranoc wszystkim! Pa dzieciaki!- Zawołał w głąb domu. Natychmiast Dominika przybiegła i skoczyła mu do nóg, a Sebastian wskoczył na plecy.
- Przyjdziesz niedługo?- spytał chłopiec.
- Jak tylko twój ojciec mnie nie wygoni, to jasne- zachichotał i odstawił dzieciaki na ziemię.- Pa, Iwonko.- Uśmiechnął się do niej, po czym jego wzrok padł na mnie. Tylko puścił mi dyskretne oczko i poszedł. Cała ta akcja trwała może z trzy minuty. Mi się dłużyła w nieskończoność. Pragnęłam zapomnieć o wszystkim, co się dziś wydarzyło.
- To ja pójdę do siebie- oświadczyłam, podnosząc się.
- A, Ola!- Zawołał za mną Krzysiek.
- Ta?
- Święta spędzimy u rodziców Iwony w Katowicach.- Kiwnęłam tylko głową i szybko udałam się do swojego pokoju. Nie mogłam wytrzymać i wyciągnęłam pamiętnik. Założyłam słuchawki i puściłam 1D. 

Tak, niech ten dzień się już skończy na dobre. Miałam nadzieję na wspaniale spędzony czas z… Alanem. A dostałam nerwowy dzień z dwójką małych dzieci, oraz jednym dużym facetem. Normalnie odjazd! To wszystko nie miało być tak… Inaczej zaplanowałam każdą minutę tego meczu. Chociaż w sumie najważniejsze, że nasza szkoła wygrała. Bo chyba wygrała? Nawet tego nie wiem …

Natychmiast chwyciłam telefon i wysłałam wiadomość do Bartmana:

Wyślij: Ten mecz to w końcu wygraliśmy, czy nie?
Odpowiedź: Wygraliśmy 3:1

Tak więc wygraliśmy 3:1. Musiałam się upewnić. Jeszcze nie poinformowałam Ignaczaków o całej sprawie… W sumie to nie wiem, jak zareagują. Chyba zaczynam się bać.
Dobra, nowa kwestia. Nowo – stara jak by nie patrzeć. Święta u rodziców Iwony, znaczy moich nie będzie. Nie rozumiem nadal, dlaczego nie mogę wrócić na przerwę świąteczną do Anglii? Przecież to by było idealne rozwiązanie dla wszystkich. Jak bym się nikomu nie narzucała, a oni mieliby święty spokój przez tydzień. No, stęskniłam się za moimi przyjaciółkami, mamą… tatą. I moim chomikiem! Tak, za nim też, chociaż non stop irytował mnie ciągłym skrobaniem w ściankę klatki. Na samo wspomnienie mam ciarki na całym ciele.
Powinnam się uczyć do matury. Powinnam. A co robię? Odkrywam swoje DNA. Bardzo mądre z mojej strony. Jak ja nie zdam dobrze matury to osobiście się pochlastam. A siatkarze wcale mi w tym nie pomagają. Znaczy się w nauce.
Lepiej to ja pójdę zaraz spać.

Schowałam pamiętnik i wyszłam na kolację. Usiadłam na swoim stałym miejscu. Jak zawsze dzieciaki dużo opowiadały o tym, co się działo w szkole. Az w końcu nadszedł temat meczu.
- … A na mecz z Olą już nie pójdę!- zakomunikował nagle Sebastian. Ignaczakowie zaskoczeni spojrzeli na syna, a później na mnie. Westchnęłam głośno.
- Właśnie miałam…
- O co chodzi Seba?- wszedł mi w słowo Igła.- Nie bawiłeś się fanie z Olą?
- On płakał! Sebastian płakał!- zachichotała Dominika.
- Nie płakałem! Ja nie płaczę!
- Ola, o co chodzi?- zwróciła się do mnie Iwona. No dobra, to teraz. O matko, co ja powiem? A jak już w życiu mi nie zaufają…
- No więc… Nie wiem, jak wam to powiedzieć, ale nie spisałam się za dobrze. – Spojrzeli po sobie, ale nie odzywali się czekając na ciąg dalszy.- Poszłam do łazienki z Dominiką… I ona … Nagle zniknęła.- W tym samym momencie Ignaczakowie spojrzeli na młodszą córkę, jakby bojąc się, że to nie ona siedzi z nami przy stole.
- Nie mów, że po raz kolejny ci zwiała?- zachichotał Krzysiek.
- Co? Jak to po raz kolejny…?- Zdezorientowana wypuściłam z dłoni mocno ściskany widelec. Na pewno jestem blada, albo czerwona.
- Ona potrafi takie numery wywijać- uśmiechnęła się Iwona do mnie, a później ucałowała małą w czubek głowy. – Moim rodzicom zniknęła z oczu w centrum handlowym. Po godzinie znaleźli ją w dziale lalek Barbie.
- O Boże!- Chwyciłam się za twarz przerażona.
- Uspokój się bo znowu zemdlejesz!- Nakazał mi Seba. Tym razem to jego rodzice zrobili przerażone miny.
- Zemdlałaś?- Igła spojrzał na mnie, jakbym zaraz miała się rozsypać.
- To przez te emocje… Bo nie uraczyliście mnie powiadomić o drobnym szczególe!
- Byłaś w szpitalu?- Dopytywała Iwona.
- Wujek jej pomógł, a taki chłopak zadzwonił po pogotowie!
- Seba, bądź cicho!- syknęłam na niego.- Masz za duży język.
- Faktycznie mogliśmy ci powiedzieć, ale myśleliśmy, że z Zibim dacie sobie radę…
- To nam się udało!- klasnęłam w ręce. – Mogę już iść do siebie?
- Dobrze się czujesz?
- Tak, chciałabym iść spać już…
- Okej.- Uśmiechnął się do mnie Krzysiek. Odpowiedziałam tym samym i wyszłam, wcześniej piorunując wzrokiem młodego, na co on pokazał mi język. Super. 




*******
Witajcie! Dawno mnie tutaj nie było ;/Ale już skończyły się poprawy i prawie wszystkie szkolne rzeczy, więc będę miała więcej czasu ;) Tylko czekać na oficjalne zakończenie roku szkolnego! 

Postaram się w wakacje nadrobić zaległości, ale nic nie obiecuję.

Dziękuję za ponad 20tys. wyświetleń! Kocham Was <3

Pozdrawiam ;**