sobota, 14 maja 2016

13.Ci, którzy nas kochają, tak naprawdę nigdy nas nie opuszczą...

- Co powiedział lekarz?
- Chodź, usiądziemy.- Pociągnął mnie za ramię Ignaczak w stronę mojego łóżka. Kubiak bacznie nas obserwował. A chwilę później wpadła prawie połowa reprezentacji. Ledwo pomieściliśmy się  w małym pokoju.
- Nie chcę siadać!- Wyrwałem mu się.- Mów do cholery!- Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Zajął miejsce i wpatrywał się we mnie. W końcu ustąpiłem. - Niech będzie. A teraz mów, co jest grane?
- Dowiedziałem się, że Ola od dłuższego czasu odczuwa silne bóle głowy. Brała tabletki, które nie zawsze pomagały... I nie mogła spać w nocy.- Przerwał spoglądając na mnie uważnie.- Zrobili badania i nie wyszły pozytywnie.
- Co to znaczy?- Usłyszałem za sobą głos któregoś z kolegów.
- Nawrót.
- Nie.- Jęknąłem. Zobaczyłem przed sobą obraz uśmiechniętej Olki... Nie mogłem siedzieć w tym pokoju. Podniosłem się i wyszedłem. Nikt nie próbował mnie zatrzymać.




Ola, 20 sierpień 2017r. - dziennik
Wpatrywałam się w stojącego przede mną lekarza z uśmiechem. Powiedział mi, że mam nowotwór mózgu. Wypowiedział jakieś skomplikowane słowa, oznaczające jego dokładne położenie. Jakim cudem z płuca przeszło na mózg? Nie wiem i nawet nie pytałam. Byli przy mnie rodzice. Ojciec (przyszywany, jakby nie patrzeć) chwycił mnie za rękę i mocno ścisnął. Natomiast matka... Wybuchła płaczem. I wyszło na to, że to ja musiałam ich pocieszać, a nie na odwrót. Z resztą, co by mi dało użalanie się nad własnym losem?
Jedyne czego pragnęłam to wyjść ze szpitala i korzystać z życia. Wiem dużo o nowotworach, każdego rodzaju. Odkąd wyleczyłam się z poprzedniego, każdego dnia nie rozstawałam się z myślą, że może powrócić.Lecz wtedy czułam, że nie dałabym rady po raz kolejny przechodzić tę męczarnię. Jak bardzo się myliłam!
Teraz wiem, że mam przy sobie wiele osób, które chcą mi pomóc. Pomimo to czuję się samotna. Wieczorem odwiedził mnie Paul, przyniósł kwiaty, pocałował w policzek. Wygłosił mowę, w której obiecał, że będzie ze mną do końca. Ze wzruszenia aż się popłakałam. Odebrał to trochę w inny sposób, więc zmusiłam się natychmiast do beztroskiej miny. Paula poznałam dzięki mojej niefortunnej wizyty u terapeuty. Mieliśmy spotkanie grupowe, do którego przymusili mnie rodzice. Było to jakoś trzy i pół tygodnia po diagnozie. Siedziałam tam z tymi ludźmi, którzy mówili o swoich problemach. Płakali. A prowadząca ich uspakajała. Byłam pełna goryczy i niechęci do tych ludzi. Przyszyli do tego cholernego kościoła, żeby użalać się nad sobą i oskarżać Boga o swoje niepowodzenia. Jedyny chłopak, niewiele młodszy ode mnie, nie płakał. Patrzył na wszystko z uśmiechem. Tylko dla niego byłam pełna podziwu. Ja nie potrafiłam się uśmiechać. Z każdym wypowiadanym słowem czułam, jakbym się dusiła. 
Dostałam swoją szansę na wypowiedzenie się. Ludzie wpatrywali się we mnie z ciekawością. Chcieli usłyszeć historię mojego życia? Naprawdę, jakby było dużo ciekawsze od ich! Nawet teraz pamiętam swoją piękną przemowę na temat gównianego świata, gównianych ludzi i gównianego Boga. Tak, obraziłam ich wszystkich wymienionych w jednym zdaniu. I zanim zdążyli się oburzyć, przeszłam do hejtowania samej siebie i mojego pieprzonego płuca. Dało mi to tak wiele satysfakcji... Czułam dreszcz przechodzący po plecach. Nikt mi nie przerwał. Każdy wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem lub oburzeniem. Czułam te niewypowiedziane pytania starszych ludzi: jak taka młoda kobieta, może tak brzydko się wyrażać?! Czy ona nie ma szacunku do innych? Albo: Bezwstydna dziewucha! Nie dziwię się, że została ukarana przez Pana! Swój występ zakończyłam artystycznymi słowami:
"I wiecie co? Pieprzcie się!"
Po czym wyszłam trzaskając drzwiami. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę uczestniczyła w takich spotkaniach.
Pokrzyżował moje plany pewien chłopak, w którym się zakochałam. Nie wiedział o mojej chorobie, ale to dla niego postanowiłam walczyć. Któregoś dnia usłyszał moją rozmowę z Kubą przez Skype. I na następny dzień ze mną zerwał. 
Nie płakałam, nie rozpaczałam. Byłam przyzwyczajona do tego, że wszyscy mnie zostawiają. Począwszy od mojego ojca. Po tym incydencie przyrzekłam sobie, nigdy więcej facetów. Wypisałam się z uczelni. Bo po cholerę mi wykształcenie, skoro mogę umrzeć? Pomagałam rodzicom w kawiarni i jakoś żyłam. To właśnie tam poznałam Paula. Kojarzyłam go z tych dwóch "spotkań radości". Był naprawdę miły i został moim przyjacielem. 
Paul doznał urazu, przez który stracił wzrok. A jego prawa część twarzy lekko się zniekształciła. Mimo tego był tak pogodnym człowiekiem, że nie mogłam o nim zapomnieć. 
Tak samo, jak nie mogłam zapomnieć o Zbyszku.
Nadal jest mi ciężko ze świadomością, że go skrzywdziłam. Zdaję sobie sprawę, że on czuje do mnie coś... więcej. Tak ujęła to Karo, a ja nie mam podstaw żeby jej nie wierzyć. 
Ale nie przyszedł do mnie ani wczoraj, ani dzisiaj. Co oznacza jedno: zostawił mnie. Musiał się dowiedzieć od Krzyśka i mnie zostawił. Nie dziwię się i nie mam mu tego za złe.
Pogodziłam się z tym, że nigdy więcej go nie zobaczę. 




Prawie całą noc spędziłem na czytaniu o nowotworze mózgu. Zapisywałem najważniejsze rzeczy, kilka zapamiętywałem. Musiałem się przygotować do walki z tą cholerą. Chciałem pomóc Olci w każdy możliwy sposób. Więc czytałem. Wiedziałem, że czeka mnie ważny mecz kolejnego dnia. Ale nie mogłem spać. Chciałem biec do niej i ją przytulić. Być z nią i powiedzieć to, co zawsze chciałem. Dlaczego więc nie zrobiłem tego wcześniej? Bo bałem się jej reakcji. A jeśli ponownie ucieknie?
Drugi raz tego nie przeżyję...
 
I dlatego dopiero dwa dni później byłem w stanie przyjść do do niej.  Bałem się jak cholera. Nie zdziwiłem się, gdy pielęgniarka zabroniła mi odwiedzin.
- Musze się z nią zobaczyć! Proszę mnie wpuścić.
- Niech się pan cieszy, że lekarz Okulski nie wniósł oskarżanie na pana.- Prychnęła teatralnie, odkładając papiery.
- Za co?- Moja niewinna mina nie zrobiła na kobiecie zbytniego wrażenia.
- Już pan dobrze wie, za co!
- Ciężko pani ma tutaj, co? Tak siedzieć i kierować odwiedzającymi, albo pacjentami...
- Nie narzekam.- Mruknęła skupiając całą swoją uwagę na ekran komputera.
- Nie wierzę... Ale pani też daje kaczki? Przecież to musi być...
- Czy mógłby pan odejść? Jestem zajęta i w przeciwieństwie do pana mam dużo na głowie!- Zdenerwowana wyprostowała się jak struna i posłała mi wściekłe spojrzenie.
- No widzi pani, ja tez mam dużo na głowie...
- Pani Sowecka prosiła o zero odwiedzin.
- Proszę jej powiedzieć, że to ja. Na pewno się zgodzi.- Puściłem jej perskie oko.
- Powiedziała NIKOGO.- Po tych słowach wróciła do wypełniania dokumentów. Postanowiłem nie tracić ani chwili dłużej. Wiedziałem, która to sala od Krzyśka. Wystarczyło tylko tam wejść...
- Hej!- Zawołała za mną kobieta. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że mnie goni. Bezceremonialnie otworzyłem drzwi i moim oczom ukazała się zaskoczona twarz Oli. Była blada, ale jej oczy lśniące. Znów miała na sobie chustkę, której nie potrzebuje. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Chciałem podejść do łóżka, ale pielęgniarka chwyciła mnie za łokieć i zatrzymała. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że przez jakiś czas groziła wezwaniem ochrony.
- ... wyjść stąd!
- Nie. Nie trzeba...- Zachrypiała Ola i posłała mi uśmiech. Pielęgniarka zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, po czym podeszła do pacjentki.
- Jeśli by panią za bardzo denerwował, albo gdyby coś się działo proszę wcisnąć guzik.- Pogłaskała ją po ręce i sprawdziła kroplówkę. Ostatnie ostre spojrzenie na mnie i sobie poszła zamykając za sobą drzwi.
- Coś ty zrobił tej kobiecie, że jest tak do ciebie uprzedzona? Znając ciebie...
- Ola... - Podszedłem szybko i nie zważając na nic, na cholerną kamerę, na wpatrującą się przez szybę pielęgniarkę, na to, że jesteśmy w szpitalnej izolatce...
Wpatrywała się we mnie wielkimi oczami tak głęboko, że czułem, jak dotyka mojej duszy. Chwyciłem w swoje dłonie jej drobną głowę...
- Zbyszek, nie powinieneś tutaj być.- Szepnęła urywanym głosem. - Wiem, że masz mecz za trzy godziny...
- Proszę, przestań. Ola. Jestem tu, bo chcę być. Słyszysz? Nie jesteś sama.
- A więc wiesz?- Spuściła wzrok. Chciała mnie odepchnąć, ale nie miała tyle siły.
- Oluś, jestem z tobą.
- Powinieneś mnie zostawić. Jaki będziesz ze mnie miał pożytek? Myślałam, że skoro wczoraj nie przyszedłeś...
- Że się przestraszyłem? Że uciekłem?- Spojrzałem na nią z takim niedowierzaniem i uczuciem, że aż się zmieszała.- A więc nie znasz mnie, kochanie...
Nie czekałem dłużej tylko... pocałowałem ją.
Pamiętam, jakie to było piękne uczucie. Marzyłem o tym od... w sumie to odkąd ją zobaczyłem. Wiedziałem, że się cała spina. Nawet się nie ruszyła. Musiało minąć dobre pięć sekund, zanim zaczęła reagować.
Oddała pocałunek.
Poczułem taką radość, jakby wyrosły mi skrzydła! Odsunąłem się, a wtedy ujrzałem jej łzy. Przytuliłem ją więc do piersi.
- Słońce... Nie płacz. Przepraszam, nie powinienem był... Trzeba było mi powiedzieć, że ty nie...- Jęknęła i jeszcze mocniej przycisnęła twarz do mojej koszulki. Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Uspokoiła się dopiero po kilkunastu minutach. Przez ten cały czas trzymałem ją w ramionach przeklinając się za swoją głupotę.
- Naprawdę jesteś tutaj?- Spojrzała na mnie z nadzieją wypisaną na twarzy i przerażeniem w oczach. Położyła mi dłoń na policzku i się nieśmiało uśmiechnęła.
- Oczywiście. Zrobię wszystko. Jeśli mam wyjść...
- Co? Po co?
- Ten pocałunek... - Zacząłem dość nieśmiało, jak na mnie.
- To była najwspanialsza rzecz, jaka mogła mi się w takiej sytuacji przytrafić.
Odetchnąłem z ulgą.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś idiotą. - Dodała.
- A to czemu?
- Całujesz tę, która w każdej chwili może umrzeć. Ale prawdopodobnie najpierw przestanie cię kojarzyć, a potem umrze i cię zostawi. Tego chcesz?
- A ty?
- Ja?
- Czego chcesz? Powiedziałem ci, że zrobię wszystko.
- Powinieneś mnie zostawić.- Powiedziała to z taką pewnością i powagą, że prawie jej uwierzyłem.
- Tego nie mogę zrobić.
- Możesz. Musisz. Ze mną nie będziesz miał życia nawet na te kilka miesięcy, które mi pozostało...
- Wole to, niż w ogóle nie mieć tych kilku miesięcy.
- Jestem pułapką, w którą wpadłeś. Jak mucha.
- W takim razie będę muchą masochistą.- Wyszczerzyłem się.
- Nie śmiej się!- Jej groźna mina jeszcze bardziej mnie rozśmieszyła, więc przewróciła oczami i wróciła do swojej niewyraźnej twarzy. - To nie jest śmieszne.
- Wiem.
- To czemu się śmiejesz?
- Bo cię kocham. - Uśmiechnąłem się niewinnie. Za to Ola ... No cóż. Chyba chciała krzyczeć.
- Nie!
- Tak, słońce.- Puściłem jej oko.
- Nie powinieneś bawić się uczuciami chorej na nowotwór mózgu!
- Ale ja mówię prawdę. Kocham... kocham... kocham cię moja piękna.- Szeptałem nachylając się ku niej.
- Przestań! Nie możesz!
- Nie mogę? Zabronisz mi?- Zaśmiałem się gorzko. Pierwszy raz od kilku lat wyznałem komuś to, co naprawdę czuję, a ona z takimi mi wyjeżdża!
- Tak. Zabraniam ci. Bo ja ciebie nie...
- Rozumiem.- Zamyśliłem się.- W takim razie nie musisz mnie kochać. Wystarczy, że ja będę za nas oboje. Starczy nam siły na pokonanie tego robaka, który niszczy ci życie!
- To. Nie. Jest. Śmieszne.- Warknęła zrezygnowana. Nagle przybyło jej dość dużo sił! Pogratulowałem sobie za taktykę.
- I dlatego się nie śmiejemy.
- Nie da się mi już pomóc.
- Coś wymyślimy.- Chwyciłem jej rękę i ucałowałem.
- My?
- No przecież powiedziałem, że nigdzie się nie wybieram! Pomogę ci choćby miał się świat walić.
- Na razie to powinieneś wrócić do swoich kolegów, co? Masz mecz.
- Nigdzie nie idę.
- Idziesz. Albo każę pielęgniarce cię wyrzucić stąd!- Rozgniewana poderwała się i natychmiast skrzywiła.
- Co się stało?!- Rzuciłem się bohatersko na ratunek.
- Spokojnie rycerzu. Nic mi nie jest... Po prostu głowa mnie boli. I w sumie powinnam się przyzwyczaić bo do usranej śmierci będzie mi towarzyszył. No, z przerwami na tracenie świadomości lub omdlenia. Widzisz? Jeszcze nic mi nie jest. Masz jechać na mecz.
- Aalee...
W tej samej chwili usłyszałem głośne pikanie. Jej dłoń spoczywała na sprzęcie z guzikami na wzywanie pielęgniarek.
- Serio?!- Oburzyłem się.
- Przepraszam.- Do sali wpadła pielęgniarka.
- Panu już dziękujemy!- Wskazała na mnie i na wyjście. Westchnąłem przewracając oczami.
- Najwyraźniej już masz swojego prywatnego ochroniarza na zawołanie... A właściwie na wciśnięcie czerwonego guzika.- Szepnąłem jej do ucha na pożegnanie, na co zachichotała.
I to był najpiękniejszy dźwięk tego dnia.
I towarzyszył mi przez całe spotkanie z Francuzami, które jednogłośnie wygraliśmy.

piątek, 6 maja 2016

12. Życie jest tak piękne, że śmierć się w nim zakochała zazdrosna, zaborczą miłością, która zgarnia wszystko, co się da...

Nie  posłuchałem Krzyśka i prosto z jego auta poszedłem do baru. Nie obchodzi mnie nic w tej chwili. Gdybym zjawił się na tym cholernym lotnisku wcześniej o kilka minut…
Teraz już nic na to nie poradzę. Mogę jedynie się napić i zapomnieć. Chociaż łatwe to nie będzie…
- Co podać?- Piękna kelnerka błysnęła do mnie szerokim uśmiechem.
- Setkę.- Nalała i postawiła przede mną. Szybko wypiłem, nawet nie zwracając uwagi na paskudny smak.- Jeszcze jedną.
- To samo?
- Taa.- Kiwnąłem nieprzytomnie. I tak może z pięć kolejek. Dziewczyna nie odstępowała mnie i wciąż próbowała zagadywać. Nie jestem zbytnio rozmowny, szczerze mówiąc mam dość życia.
- Chwila, czy ty jesteś… Zbigniew Bartman?- Pisnęła mi do ucha jakaś dziewczyna dużo młodsza ode mnie. Zlustrowałem ją wzrokiem: krótka spódniczka, top, wysokie buty, blond włosy i zaczerwieniona twarz od alkoholu. Mimo wszystko wydała mi się ładna.
- We własnej osobie.- Uśmiechnąłem się.
- Kaśka.- Podała mi rękę i zalotnie drugą położyła na moim karku. Czyli kolejna laska lecąca na mój status. – Napijemy się razem?
- Niech będzie.- Pokazałem kelnerce, żeby nalała nam po piwie. Czuję, że jestem odrobinę wstawiony.
To się źle skończy, Bartman!- Upomniałem się.
Ale czy zależy mi na czymkolwiek? Olki nie ma. Mogę wrócić do swojego poprzedniego życia.
Ale czy chcę?
Tak. Ale nie sam…
Po kilku godzinach nie mogłem już kontrolować tego, co robię. Wyszedłem na dwór z Kasią, która jak na złość nie chciała się ode mnie odczepić. Zagroziła, że będzie krzyczeć moje nazwisko, jeśli ją zostawię. Co miałem zrobić?
Oparłem się o mur baru i przyglądałem jeżdżącym samochodom. Pomimo późnej godziny, ludzi nadal jest dużo.
- A może pójdziemy do mnie?- Objęła mnie za szyję i niebezpiecznie blisko stanęła.
- Nie mam nastroju.- Burknąłem, ale nie odepchnąłem jej.
Źle robisz, idioto!
Mogę robić co tylko chcę. Wraz z wyjazdem Oli, skończył się „dobry Zbyszek”
- Myślę, że by ci się spodobało…- Nagle mnie pocałowała. Zaskoczony nawet się nie poruszyłem. Po chwili przyparła mnie do muru i mimowolnie odpowiedziałem na pocałunek.
Dobrze całuje.- Stwierdziłem sam do siebie. Właśnie w takich chwilach wykorzystuję sytuację. Ale to było przed przyjazdem angielskiej dziewczyny…
Co mi tam!
Tym razem to ja przyszpiliłem ją całym ciałem do ściany, aż jęknęła. Całowałem ją po szyi, ustach… Jej ręce powędrowały na moje biodra. Tak przyjemnie, tylko z Olą
- Przestań!- Krzyknąłem wkurzony i odskoczyłem na kilka kroków.
- Przecież ci się podobało… Czułam, że ci się podoba!- Zdezorientowana, po raz kolejny próbowała mnie objąć.
- Nie.- Moja stanowczość zszokowała ją, więc przestała.
- Nie, to nie. Jak chcesz. Twoja strata!- Prychnęła gniewnie, po czym weszła do klubu.
- Ja pierdole!- Syknąłem. Przetarłem twarz i postanowiłem wrócić do mieszkania.
Zapomniałem tylko o jednym…
- Boże! Zbyszek, gdzieś ty był?!- Zmartwiony głos mojej „dziewczyny” usłyszałem już przy otwierających się drzwiach. Że też musiała zamknąć je od środka…
- Przepaszaaam. – Przepchnąłem się do środka i zacząłem rozbierać.
- Jesteś kompletnie pijany!- Krzyknęła.
- No. I?- Spojrzałem na nią wyzywająco.
- Śpisz na kanapie!
- Hahaha…- Zacząłem się śmiać. Nie mówiąc nic więcej, poszedłem do salonu. Tamara rzuciła na mnie poduszkę i koc.
- Jak mogłeś wyjść sobie w trakcie spotkania z moimi rodzicami! Miałeś wrócić za chwilę, a nie było cię sześć godzin!
- Toja mamuuusia i tatuuś są?- Wydukałem z głową przytwierdzoną do poduszki.
- Kazali cię pozdrowić! I mają nadzieję na kolejne spotkanie! Jestem na ciebie wściekła!
- Nie ma jej, nie ma już nic…- mruknąłem do siebie, ale chyba usłyszała.
- Co ty bredzisz?! Śpij i w żadnym wypadku mi tu nie śpiewaj! Jutro poważnie porozmawiamy! – Rzuciła we mnie kolejną poduszką i wyszła.
- I tak nie ma już nic.
Zasnąłem.
Rano nie pamiętałem nic ze spotkania z Kaśką, jedynie urywki naszej rozmowy.


Kubiak z Nowakowskim, Ignaczakiem i Drzyzgą znaleźli mnie w pubie z kuflem piwa w ręce.
- Jezu, on oszalał! Ty skończony kretynie! Kurwa mać! Przypierdolę mu zaraz…
- Nie w miejscu publicznym, Misiek.- Upomniał go najstarszy. Usiedli przy moim stoliku. Nawet na nich nie spojrzałem.
- Co ty robisz?- Spytał Fabian.
- Próbuję się upić.
- Słabo ci idzie.- Prychnął Piter.
- Co wy tu robicie, cholera jasna?
- Szukaliśmy cię wszędzie, imbecylu!- Warknął Michał. – Nie przyszedłeś na trening, podobno wybiegłeś z wioski jakby cię diabeł gonił i nawet nie powiedziałeś dokąd!
- Nie miałem czasu.- Przyznałem skruszony. Siatkarze musieli zauważyć mój stan, gdyż żaden się nie odezwał.
- Co się stało?- Podjął Krzysiu. Pamiętam, że z całych sił próbowałem się nie rozkleić. Wszystko gotowało się we mnie, nie mogłem oddychać. Zacisnąłem mocniej pięści.- Zibi, co się do kurwy stało?!
Podniosłem na nich wzrok. Otworzyłem usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydostał.
- Coś z Olą.- Wpadł na pomysł Fabian.- Tak?
- Miała wypadek.- Wychrypiałem. Igła oparł się o Piotrka i zaczął gwałtownie oddychać. Mimowolnie łzy popłynęły mi po policzkach.- Byłem w szpitalu. Ona i taki jeden chłopak są operowani. Mają dzwonić, kiedy będzie po….
- Jaki wypadek?!- Dopiero teraz ocknął się Kubiak.
- Samochodowy. Tyle wiem…
- Wstawaj, jedziemy. Już!- Igła wybiegł. Nie chciałem nigdzie jechać. Wolałem utopić przerażenie i wszechogarniający smutek w alkoholu.
- Chodź, Zibi..- Poklepał mnie po plecach Nowakowski i wszyscy razem udaliśmy się do szpitala.


***

Usiadłem w poczekalni, próbując się opanować. Schowałem twarz w dłoniach i cicho łkałem. Krzysiek został ze mną, a reszta pojechała do wioski przekazać trenerowi, co się stało. Żebym nie miał kłopotów.
W tamtej chwili jednak nic mnie nie obchodziło, oprócz Olki.
Drzwi zaskrzypiały, a wraz z nimi płaczliwy głos jakiejś rudej dziewczyny.
- Jezuuuuuu! To mojjjaaa wina aa.- Płakała.- Ja pierdole to mojaa… To ja…
- Ciii.- Uspakajała ją Karolina. – Natka, cicho… Wszystko będzie okej.
- To moja wina…- Pociągnęła nosem.- Gdybym wtedy nie kazała jej skręcić…
- Skąd mogłaś wiedzieć? Ciii…- Przytuliła ją i usiadły niedaleko mnie.
- Byłyście z nią w tym samochodzie?- Zapytałem je grobowym głosem. Karo pokiwała głową za nie obie, gdyż ruda nie była w stanie.
- Co tam się stało?- Dopytał Igła.
- Mieliśmy wybrać się na przejażdżkę, po drodze do klubu. Przekonaliśmy ją, żeby wsiadła za kółko…
- To ja.- Przerwała jej koleżanka i wyprostowała się.- Ja ją namówiłam, żeby prowadziła mojego skarba…
- Wszyscy tego chcieliśmy.- Poprawiła ją blondynka.- Potem nie pamiętam dokładnie co się działo. Zmieściliśmy się ledwo w sześć osób. Nie wiem, jak do tego doszło…
- Kazałam jej skręcić. To ja. Moja wina… - Mówiła Natalia ze wzrokiem pusto utkwionym przed siebie.- Miała jechać na światła, ale krzyknęłam, żeby zjechała na prawo. I nagle.. Nie wiem, co się stało….- Znów zapłakała.- Kazałam jej skręcić!
- To przez ciebie.- Szepnąłem. – Gdyby nie ty…
- Zbyszek. Przestań!- Potrząsnął mną Igła.- Nie widzisz, że one też się martwią?!
Zacisnąłem szczęki i pięści aż mi ramiona zadrżały. W tej samej chwili z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Szybko do niego podszedłem.
- Co z nią?!
- Pan z rodziny?
- Narzeczony.- Palnąłem, na co moi znajomi spojrzeli po sobie ale się nie odezwali.- Co z Olą?!
- Jej stan jest stabilny. Jednak uraz brzucha poważny. Będzie musiała zostać co najmniej na dwa tygodnie w szpitalu.
- Wiadomo coś o przyczynach wypadku?- Zmartwiony głos Ignaczaka dotarł do moich uszu.
- Obawiam się…
- Gdzie jest moja córka!?- Krzyknęła jakaś kobieta, pchając przed sobą wózek z mężczyzną. Oboje wydali mi się bardzo zmartwieni.
- Państwo to…?
- Rodzice Aleksandry Soweckiej. – Odparł mężczyzna. – Co z naszą córką?
- Właśnie wyjaśniałem narzeczonemu pańskiej córki, że Aleksandra doznała poważnego urazu brzucha w wyniku wypadku samochodowego.
Oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni i zdezorientowani. Szybko jednak wrócili do rozmowy z chirurgiem.
- Dlaczego był ten wypadek?- Po raz kolejny spytał Ignaczak. Dopiero w tej chwili zauważyła go Marzena.
- Skąd ty tutaj…?- Spytała bezgłośnie. Igła kiwnął tylko głową i całą uwagę zwrócili na lekarza.
- Obawiamy się, że doszło do pewnych powikłań związanych z ostatnią chorobą pacjentki.
- O Boże.- Zakryła rękami usta starsza kobieta. Facet na wózku wpatrywał się bezmyślnie we mnie.
We mnie?!
Odwróciłem wzrok.
- Aleksandra natychmiast musi wykonać rezonans oraz inne odpowiednie badania. Gdy tylko się przebudzi, zaczniemy działać.
Nie potrafiłem ustać, więc po prostu sobie usiadłam, zataczając się.
- To znaczy, że ona… ?- Spytał rzeczowo mężczyzna na wózku.
- Obawiam się, że tak.


***

Nie wiem, ile czasu minęło odkąd przestałem ich słuchać. Wiedziałem tylko, że Krzysiek coś do mnie mówił, pielęgniarka pytała, czy chcę wody. Wpatrywałem się tępo w ich twarze, a w głowie wciąż słyszałem echo wypowiedzi chirurga.
Jak to możliwe?- Zadawałem sobie pytanie.
- Zibi… Zibi, powiedz coś…- Machał mi przed twarzą Ignaczak.
- Dlaczego ten mężczyzna przedstawił się jako narzeczony Aleksandry?- Jej rodzice nic nie rozumieli. Ale nie chciało mi się wyjaśniać.- Kim jesteś dla naszej córki?
- Zbyszek jest przyjacielem Oli.- Wyjaśnił za mnie Libero. Po czym zwrócił się do mnie.- Stary, reaguj!
- To moja wina…- Nadal jęczała Natalia, a Karolina już nawet jej nie przytulała. Tak, jak wszyscy stała w otępieniu i płakała.
- Kurwa zamknij się, dziewczyno!- Wybuchłem na rudą, wstając nagle. Przestraszeni ludzie odsunęli się ode mnie.- Użalasz się nad sobą, a Olka tego nie potrzebuje! Co jej dadzą teraz twoje przeprosiny?!- Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że twarz mam mokrą od łez. Dziewczyna patrzyła na mnie przerażona i skulona na krzesełku, zasłoniła się rękami.
Po czym wyszedłem trzaskając drzwiami.

Wybiegł za mną Krzysztof.
- Bartman!- Krzyknął.
- Daj mi spokój!
- Gdzie idziesz?!
- Napić się! Nie wolno?- Siatkarz dogonił mnie i zatrzymał.
- Znając ciebie zrobisz coś głupiego. Idę z tobą.
- Chcę być sam! Upić się do nieprzytomności…
- Jej to nie pomoże. A tobie zaszkodzi. Kto za ciebie będzie grał jutrzejszy mecz?! Zakładając, że trener wystawi cię w takim stanie, oczywiście...
- Jaki mecz? Co ty pieprzysz, Igła!- Warknąłem.- Jak mógłbym grać po tym, co się dzisiaj stało?!
- A jak ja gram po tym, co się stało z Sebastianem?
Tym mnie zagiął. Przez to wszystko zapomniałem, że niedawno Krzysiek również przechodził stres. Jego dziecko wpadło pod samochód i wylądowało w szpitalu.
Jebane szpitale!
- Przepraszam.- Skruszony, spuściłem wzrok.
- A teraz chodź. Wypijemy kawę i poczekamy, aż Ola się obudzi.- Zaproponował.
- Co z jej rodzicami? Bardzo się zniechęcili do mnie?
- Myślę, że powiedziałeś to, co każdy miał ochotę powiedzieć. Mariusz patrzył na ciebie zafascynowany.
- Jasne.- Prychnąłem. Byłem pewny, że się ze mnie nabija. Niedługo potem sam się przekonałem, że wręcz odwrotnie… 




*****
No i taki jakiś… dziwny? W każdym razie niedługo Zbyszek będzie musiał podjąć ciężkie decyzje, które na pewno wpłyną na całe jego życie. Pozytywnie lub negatywnie. Do tego problemy Kubiaka z dziewczyną oraz Ignaczaka kłótnia z żoną. Co będzie dalej z Aleksandrą Sowecką?
Piszcie swoje myśli! Z chęcią je poczytam, bo to bardzo inspirujące czytać Wasze pomysły ;p

Dziękuję za wyświetlenia, jest już ich prawie 70 tys.! Prawie o 7 tys. Więcej niż na poprzednim blogu :o Także zapraszam!

Pozdrawiam ;**