- Chodź, usiądziemy.- Pociągnął mnie za ramię Ignaczak w stronę mojego łóżka. Kubiak bacznie nas obserwował. A chwilę później wpadła prawie połowa reprezentacji. Ledwo pomieściliśmy się w małym pokoju.
- Nie chcę siadać!- Wyrwałem mu się.- Mów do cholery!- Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Zajął miejsce i wpatrywał się we mnie. W końcu ustąpiłem. - Niech będzie. A teraz mów, co jest grane?
- Dowiedziałem się, że Ola od dłuższego czasu odczuwa silne bóle głowy. Brała tabletki, które nie zawsze pomagały... I nie mogła spać w nocy.- Przerwał spoglądając na mnie uważnie.- Zrobili badania i nie wyszły pozytywnie.
- Co to znaczy?- Usłyszałem za sobą głos któregoś z kolegów.
- Nawrót.
- Nie.- Jęknąłem. Zobaczyłem przed sobą obraz uśmiechniętej Olki... Nie mogłem siedzieć w tym pokoju. Podniosłem się i wyszedłem. Nikt nie próbował mnie zatrzymać.
Ola, 20 sierpień 2017r. - dziennik
Wpatrywałam się w stojącego przede mną lekarza z uśmiechem. Powiedział mi, że mam nowotwór mózgu. Wypowiedział jakieś skomplikowane słowa, oznaczające jego dokładne położenie. Jakim cudem z płuca przeszło na mózg? Nie wiem i nawet nie pytałam. Byli przy mnie rodzice. Ojciec (przyszywany, jakby nie patrzeć) chwycił mnie za rękę i mocno ścisnął. Natomiast matka... Wybuchła płaczem. I wyszło na to, że to ja musiałam ich pocieszać, a nie na odwrót. Z resztą, co by mi dało użalanie się nad własnym losem?
Jedyne czego pragnęłam to wyjść ze szpitala i korzystać z życia. Wiem dużo o nowotworach, każdego rodzaju. Odkąd wyleczyłam się z poprzedniego, każdego dnia nie rozstawałam się z myślą, że może powrócić.Lecz wtedy czułam, że nie dałabym rady po raz kolejny przechodzić tę męczarnię. Jak bardzo się myliłam!
Teraz wiem, że mam przy sobie wiele osób, które chcą mi pomóc. Pomimo to czuję się samotna. Wieczorem odwiedził mnie Paul, przyniósł kwiaty, pocałował w policzek. Wygłosił mowę, w której obiecał, że będzie ze mną do końca. Ze wzruszenia aż się popłakałam. Odebrał to trochę w inny sposób, więc zmusiłam się natychmiast do beztroskiej miny. Paula poznałam dzięki mojej niefortunnej wizyty u terapeuty. Mieliśmy spotkanie grupowe, do którego przymusili mnie rodzice. Było to jakoś trzy i pół tygodnia po diagnozie. Siedziałam tam z tymi ludźmi, którzy mówili o swoich problemach. Płakali. A prowadząca ich uspakajała. Byłam pełna goryczy i niechęci do tych ludzi. Przyszyli do tego cholernego kościoła, żeby użalać się nad sobą i oskarżać Boga o swoje niepowodzenia. Jedyny chłopak, niewiele młodszy ode mnie, nie płakał. Patrzył na wszystko z uśmiechem. Tylko dla niego byłam pełna podziwu. Ja nie potrafiłam się uśmiechać. Z każdym wypowiadanym słowem czułam, jakbym się dusiła.
Dostałam swoją szansę na wypowiedzenie się. Ludzie wpatrywali się we mnie z ciekawością. Chcieli usłyszeć historię mojego życia? Naprawdę, jakby było dużo ciekawsze od ich! Nawet teraz pamiętam swoją piękną przemowę na temat gównianego świata, gównianych ludzi i gównianego Boga. Tak, obraziłam ich wszystkich wymienionych w jednym zdaniu. I zanim zdążyli się oburzyć, przeszłam do hejtowania samej siebie i mojego pieprzonego płuca. Dało mi to tak wiele satysfakcji... Czułam dreszcz przechodzący po plecach. Nikt mi nie przerwał. Każdy wpatrywał się we mnie z zaskoczeniem lub oburzeniem. Czułam te niewypowiedziane pytania starszych ludzi: jak taka młoda kobieta, może tak brzydko się wyrażać?! Czy ona nie ma szacunku do innych? Albo: Bezwstydna dziewucha! Nie dziwię się, że została ukarana przez Pana! Swój występ zakończyłam artystycznymi słowami:
"I wiecie co? Pieprzcie się!"
Po czym wyszłam trzaskając drzwiami. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę uczestniczyła w takich spotkaniach.
Pokrzyżował moje plany pewien chłopak, w którym się zakochałam. Nie wiedział o mojej chorobie, ale to dla niego postanowiłam walczyć. Któregoś dnia usłyszał moją rozmowę z Kubą przez Skype. I na następny dzień ze mną zerwał.
Nie płakałam, nie rozpaczałam. Byłam przyzwyczajona do tego, że wszyscy mnie zostawiają. Począwszy od mojego ojca. Po tym incydencie przyrzekłam sobie, nigdy więcej facetów. Wypisałam się z uczelni. Bo po cholerę mi wykształcenie, skoro mogę umrzeć? Pomagałam rodzicom w kawiarni i jakoś żyłam. To właśnie tam poznałam Paula. Kojarzyłam go z tych dwóch "spotkań radości". Był naprawdę miły i został moim przyjacielem.
Paul doznał urazu, przez który stracił wzrok. A jego prawa część twarzy lekko się zniekształciła. Mimo tego był tak pogodnym człowiekiem, że nie mogłam o nim zapomnieć.
Tak samo, jak nie mogłam zapomnieć o Zbyszku.
Nadal jest mi ciężko ze świadomością, że go skrzywdziłam. Zdaję sobie sprawę, że on czuje do mnie coś... więcej. Tak ujęła to Karo, a ja nie mam podstaw żeby jej nie wierzyć.
Ale nie przyszedł do mnie ani wczoraj, ani dzisiaj. Co oznacza jedno: zostawił mnie. Musiał się dowiedzieć od Krzyśka i mnie zostawił. Nie dziwię się i nie mam mu tego za złe.
Pogodziłam się z tym, że nigdy więcej go nie zobaczę.
Prawie całą noc spędziłem na czytaniu o nowotworze mózgu. Zapisywałem najważniejsze rzeczy, kilka zapamiętywałem. Musiałem się przygotować do walki z tą cholerą. Chciałem pomóc Olci w każdy możliwy sposób. Więc czytałem. Wiedziałem, że czeka mnie ważny mecz kolejnego dnia. Ale nie mogłem spać. Chciałem biec do niej i ją przytulić. Być z nią i powiedzieć to, co zawsze chciałem. Dlaczego więc nie zrobiłem tego wcześniej? Bo bałem się jej reakcji. A jeśli ponownie ucieknie?
Drugi raz tego nie przeżyję...
I dlatego dopiero dwa dni później byłem w stanie przyjść do do niej. Bałem się jak cholera. Nie zdziwiłem się, gdy pielęgniarka zabroniła mi odwiedzin.
- Musze się z nią zobaczyć! Proszę mnie wpuścić.
- Niech się pan cieszy, że lekarz Okulski nie wniósł oskarżanie na pana.- Prychnęła teatralnie, odkładając papiery.
- Za co?- Moja niewinna mina nie zrobiła na kobiecie zbytniego wrażenia.
- Już pan dobrze wie, za co!
- Ciężko pani ma tutaj, co? Tak siedzieć i kierować odwiedzającymi, albo pacjentami...
- Nie narzekam.- Mruknęła skupiając całą swoją uwagę na ekran komputera.
- Nie wierzę... Ale pani też daje kaczki? Przecież to musi być...
- Czy mógłby pan odejść? Jestem zajęta i w przeciwieństwie do pana mam dużo na głowie!- Zdenerwowana wyprostowała się jak struna i posłała mi wściekłe spojrzenie.
- No widzi pani, ja tez mam dużo na głowie...
- Pani Sowecka prosiła o zero odwiedzin.
- Proszę jej powiedzieć, że to ja. Na pewno się zgodzi.- Puściłem jej perskie oko.
- Powiedziała NIKOGO.- Po tych słowach wróciła do wypełniania dokumentów. Postanowiłem nie tracić ani chwili dłużej. Wiedziałem, która to sala od Krzyśka. Wystarczyło tylko tam wejść...
- Hej!- Zawołała za mną kobieta. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że mnie goni. Bezceremonialnie otworzyłem drzwi i moim oczom ukazała się zaskoczona twarz Oli. Była blada, ale jej oczy lśniące. Znów miała na sobie chustkę, której nie potrzebuje. Wpatrywałem się w nią jak zahipnotyzowany. Chciałem podejść do łóżka, ale pielęgniarka chwyciła mnie za łokieć i zatrzymała. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że przez jakiś czas groziła wezwaniem ochrony.
- ... wyjść stąd!
- Nie. Nie trzeba...- Zachrypiała Ola i posłała mi uśmiech. Pielęgniarka zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, po czym podeszła do pacjentki.
- Jeśli by panią za bardzo denerwował, albo gdyby coś się działo proszę wcisnąć guzik.- Pogłaskała ją po ręce i sprawdziła kroplówkę. Ostatnie ostre spojrzenie na mnie i sobie poszła zamykając za sobą drzwi.
- Coś ty zrobił tej kobiecie, że jest tak do ciebie uprzedzona? Znając ciebie...
- Ola... - Podszedłem szybko i nie zważając na nic, na cholerną kamerę, na wpatrującą się przez szybę pielęgniarkę, na to, że jesteśmy w szpitalnej izolatce...
Wpatrywała się we mnie wielkimi oczami tak głęboko, że czułem, jak dotyka mojej duszy. Chwyciłem w swoje dłonie jej drobną głowę...
- Zbyszek, nie powinieneś tutaj być.- Szepnęła urywanym głosem. - Wiem, że masz mecz za trzy godziny...
- Proszę, przestań. Ola. Jestem tu, bo chcę być. Słyszysz? Nie jesteś sama.
- A więc wiesz?- Spuściła wzrok. Chciała mnie odepchnąć, ale nie miała tyle siły.
- Oluś, jestem z tobą.
- Powinieneś mnie zostawić. Jaki będziesz ze mnie miał pożytek? Myślałam, że skoro wczoraj nie przyszedłeś...
- Że się przestraszyłem? Że uciekłem?- Spojrzałem na nią z takim niedowierzaniem i uczuciem, że aż się zmieszała.- A więc nie znasz mnie, kochanie...
Nie czekałem dłużej tylko... pocałowałem ją.
Pamiętam, jakie to było piękne uczucie. Marzyłem o tym od... w sumie to odkąd ją zobaczyłem. Wiedziałem, że się cała spina. Nawet się nie ruszyła. Musiało minąć dobre pięć sekund, zanim zaczęła reagować.
Oddała pocałunek.
Poczułem taką radość, jakby wyrosły mi skrzydła! Odsunąłem się, a wtedy ujrzałem jej łzy. Przytuliłem ją więc do piersi.
- Słońce... Nie płacz. Przepraszam, nie powinienem był... Trzeba było mi powiedzieć, że ty nie...- Jęknęła i jeszcze mocniej przycisnęła twarz do mojej koszulki. Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Uspokoiła się dopiero po kilkunastu minutach. Przez ten cały czas trzymałem ją w ramionach przeklinając się za swoją głupotę.
- Naprawdę jesteś tutaj?- Spojrzała na mnie z nadzieją wypisaną na twarzy i przerażeniem w oczach. Położyła mi dłoń na policzku i się nieśmiało uśmiechnęła.
- Oczywiście. Zrobię wszystko. Jeśli mam wyjść...
- Co? Po co?
- Ten pocałunek... - Zacząłem dość nieśmiało, jak na mnie.
- To była najwspanialsza rzecz, jaka mogła mi się w takiej sytuacji przytrafić.
Odetchnąłem z ulgą.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś idiotą. - Dodała.
- A to czemu?
- Całujesz tę, która w każdej chwili może umrzeć. Ale prawdopodobnie najpierw przestanie cię kojarzyć, a potem umrze i cię zostawi. Tego chcesz?
- A ty?
- Ja?
- Czego chcesz? Powiedziałem ci, że zrobię wszystko.
- Powinieneś mnie zostawić.- Powiedziała to z taką pewnością i powagą, że prawie jej uwierzyłem.
- Tego nie mogę zrobić.
- Możesz. Musisz. Ze mną nie będziesz miał życia nawet na te kilka miesięcy, które mi pozostało...
- Wole to, niż w ogóle nie mieć tych kilku miesięcy.
- Jestem pułapką, w którą wpadłeś. Jak mucha.
- W takim razie będę muchą masochistą.- Wyszczerzyłem się.
- Nie śmiej się!- Jej groźna mina jeszcze bardziej mnie rozśmieszyła, więc przewróciła oczami i wróciła do swojej niewyraźnej twarzy. - To nie jest śmieszne.
- Wiem.
- To czemu się śmiejesz?
- Bo cię kocham. - Uśmiechnąłem się niewinnie. Za to Ola ... No cóż. Chyba chciała krzyczeć.
- Nie!
- Tak, słońce.- Puściłem jej oko.
- Nie powinieneś bawić się uczuciami chorej na nowotwór mózgu!
- Ale ja mówię prawdę. Kocham... kocham... kocham cię moja piękna.- Szeptałem nachylając się ku niej.
- Przestań! Nie możesz!
- Nie mogę? Zabronisz mi?- Zaśmiałem się gorzko. Pierwszy raz od kilku lat wyznałem komuś to, co naprawdę czuję, a ona z takimi mi wyjeżdża!
- Tak. Zabraniam ci. Bo ja ciebie nie...
- Rozumiem.- Zamyśliłem się.- W takim razie nie musisz mnie kochać. Wystarczy, że ja będę za nas oboje. Starczy nam siły na pokonanie tego robaka, który niszczy ci życie!
- To. Nie. Jest. Śmieszne.- Warknęła zrezygnowana. Nagle przybyło jej dość dużo sił! Pogratulowałem sobie za taktykę.
- I dlatego się nie śmiejemy.
- Nie da się mi już pomóc.
- Coś wymyślimy.- Chwyciłem jej rękę i ucałowałem.
- My?
- No przecież powiedziałem, że nigdzie się nie wybieram! Pomogę ci choćby miał się świat walić.
- Na razie to powinieneś wrócić do swoich kolegów, co? Masz mecz.
- Nigdzie nie idę.
- Idziesz. Albo każę pielęgniarce cię wyrzucić stąd!- Rozgniewana poderwała się i natychmiast skrzywiła.
- Co się stało?!- Rzuciłem się bohatersko na ratunek.
- Spokojnie rycerzu. Nic mi nie jest... Po prostu głowa mnie boli. I w sumie powinnam się przyzwyczaić bo do usranej śmierci będzie mi towarzyszył. No, z przerwami na tracenie świadomości lub omdlenia. Widzisz? Jeszcze nic mi nie jest. Masz jechać na mecz.
- Aalee...
W tej samej chwili usłyszałem głośne pikanie. Jej dłoń spoczywała na sprzęcie z guzikami na wzywanie pielęgniarek.
- Serio?!- Oburzyłem się.
- Przepraszam.- Do sali wpadła pielęgniarka.
- Panu już dziękujemy!- Wskazała na mnie i na wyjście. Westchnąłem przewracając oczami.
- Najwyraźniej już masz swojego prywatnego ochroniarza na zawołanie... A właściwie na wciśnięcie czerwonego guzika.- Szepnąłem jej do ucha na pożegnanie, na co zachichotała.
I to był najpiękniejszy dźwięk tego dnia.
I towarzyszył mi przez całe spotkanie z Francuzami, które jednogłośnie wygraliśmy.
TAK! TAK! TAK!
OdpowiedzUsuńNARESZCIE!
Chociaż nie wspomnę, że te "radosne spotkania" i problemy z płucami znacząco przypominają fabułę "Gwiazd Naszych wina", ale walić to!
Zbyszek i Ola razem :3 czy może istnieć lepsze zakończenie soboty? <3
Od razu mówię: nie kieruję się tą książką! To moje własne fantazje... Nie miałam pojęcia, że tak to zostanie odebrane. Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, że pisząc o tej właśnie chorobie, będzie opowiadanie kojarzone z książką Johna Greena. Jednak moim celem było rozwinięcie fabuły. Mogłam wybrać inną poważną chorobę, rzadziej spotykaną. Jednak z tą miałam już do czynienia (nie osobiście- ale jednak) i wiem, jak jest ciężko.
UsuńMam nadzieję, że się nie zawiodłaś :c
No, jakbym mogła? :D Zwróciłam na to tylko uwagę z racji tego, że ta książka nie należy do grona moich ulubionych, więc zapewne doszukuje się jej tam gdzie nie ma :D
UsuńAle rozdział świetny! Dobra robota :*
Nooooo nareszcieeeee, ile mozna było czekać :D
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak to dalej się potozy ;)
Zapraszam do mnie na 5 http://marzenia-sa-jak-gwiazdy.blogspot.com/
Pozdrawiam :*
*.*
OdpowiedzUsuń