środa, 31 sierpnia 2016

19. I nie zapomnij, że przed śmiercią jest jeszcze życie...



Nikomu nie powiedziałem o jej zawahaniu. Ona sama musiała przygotować i siebie i innych. Przez kolejne tygodnie bacznie ją obserwowałem. Dopytywałem lekarza, ale na razie żadnych zmian. To i dobrze i źle. Co wieczór zasypiałem z myślą, że to może się stać jutro. I wstawałem z myślą: jaki będzie jej stan dzisiejszy. Codzienny stres doprowadził do mojej słabej psychiki. Zwróciłem się do psychologa, który spotykał się ze mną i z nią.
Ola nic nie powiedziała na ten mój wyskok. Przyjęła pomoc chyba z wdzięcznością.
Miała kolejny zabieg. Wyczekiwałem pod prywatnym szpitalem. Nie miałem pojęcia, co tym razem sprawdzają. Ale lekarz wyjaśnił mi krótko tuż po operacji.
- Sprawdzaliśmy stan pracy jej umysłu. Na razie nie ma żadnych widocznych zmian, jednak trzeba się przygotować, że nastąpią już wkrótce. Jest możliwość zmniejszenia nowotworu a potem usunięcie go. Jednak potrzebna jest zgoda na to leczenie. Uprzedzam, że jeszcze nigdy nie mieliśmy z nim do czynienia. 
Przekazałem te informacje Oli.

Dwa dni później odbyłem z Olą poważną rozmowę.
Nie chciała się dalej leczyć.
- Jest szansa…
- Szansą już było to, że tutaj trafiłam.
- Nie rób tego!
- Miesiąc minął. Mieliśmy umowę, tak? Chyba, że już nie chcesz ze mną jechać…
- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę. Ale chyba nie pamiętasz wszystkich szczegółów. Lekarz powiedział, że jest szansa na poprawę dzięki tej terapii.
- Szansa. Ile jeszcze tych szans?
- Tyle ile trzeba, aby w końcu się udało.
- Jesteś niepoprawnym optymistą.
Jeśli tylko dzięki temu utrzymam cię przy życiu.


***

- Wiem, że to będzie dość dziwne o to , o co poproszę…
- Mów, Zbyszek. Czego potrzebujesz?- Wiktor zaczął się niecierpliwić.
- Kontakt do ojca Olki. Biologicznego.
- To faktycznie dziwne. Czemu dzwonisz do mnie, a nie do jej matki?
- Bo ona nie udzieli mi odpowiedzi.
- Poproś.
- Ale…
- Boisz się jej?- Zarechotał.
- Po prostu…
- Jeśli po raz kolejny się wtrącę, Mariusz ukręci mi łeb.
- Czemu ostatnio są tacy spięci na ciebie?- Dopytałem.
- Ich pytaj. Ja tylko wykonywałem swoją robotę. I teraz też wykonam mówiąc ci, że o takie informacje proś Marzenę.
- Niech będzie. Al…
Piiiiikk.
- Cholerny gnój!- Warknąłem.
- Znowu narobiłeś w gacie?- Spytał Kuba wchodząc do pokoju z łazienki.
- Starałem się zdobyć info o ojcu Olki.- Wyjaśniłem, ignorując jego zaczepki.
- I jak?
- Pudło. Chyba faktycznie będę musiał pogadać z Marzeną.
- Uuuuu. Niezręczna rozmowa z teściową?
- Zamknij się.- Warknąłem, rzucając w niego poduszką. Zaśmiał się, kiedy  przeleciała nad jego głową.
- Znowu chybiłeś. Jakim cudem jesteś zawodowym siatkarzem?
- To nie moja wina.
- Poduszki?- Uniósł brwi i zasiadł wygodnie w fotelu.
- Jej też nie mogę winić. Po prostu jesteś za niski.
- Eeee…
- Zagiąłem cię koleś!- Klasnąłem w ręce i zasiadłem jak król w drugim fotelu.
- To co zrobisz?
- To, co będę musiał…

***

Dwudziestominutową rozmowę odbyłem z Marzeną późnym wieczorem.
I namówiłem ją, aby przekazała informacje ojcu Olki.
Jedynym sposobem było wyjaśnienie, jak bardzo Ola ma dość i chce się poddać.
Matczyna miłość nie zna granic.
Po tygodniu zabiegów, zrobiono jej kolejne prześwietlenie. Guz się zmniejszył! Odrobinę, ale jednak. Moją radość ostudziło realistyczne nastawienie na świat panny Aleksandry Soweckiej.
I tak co tydzień przez cały miesiąc.
Aż w końcu postanowili operować.

Zacząłem się zażarcie modlić. Bóg musi pomóc. Musi. To jedyna szansa. Tak powiedział lekarz. Jeśli to nie pomoże, to już nic… Zwłaszcza, że Ola zaczęła mieć zawroty głowy i coraz gorszą pamięć.
Trwało to całą noc. A ja tam siedziałem z Kubą i się modliłem. Wiele osób nas mijało i patrzyło z ciekawością. Pełno lekarzy i pielęgniarek wychodziło i wchodziło na jej salę.  Próbowali nas odesłać do domu. Ale czy oni nie rozumieli? Nawet gdybym się położył, nie mógłbym usnąć.
Jakoś o piątej nad ranem wyszedł do nas wykończony chirurg. Pokiwał tylko głową.

- O, Boże.- Szepnąłem.


***


Wpadłem do jej pokoju, kiedy już mi pozwolili. Chwyciłem ją w ramiona, nadal słabą po zabiegu.
- Udało się.- Szepnęła. Patrzyła na mnie ze łzami w oczach, które po chwili spływały po jej policzku.
- Udało się.- Wycałowałem całą twarz Sowy, nie potrafiłem się odsunąć.


Ola – dziennik
Uleczyli mnie? Dlaczego tak długo musiałam cierpieć, aby w końcu się udało? Teraz będę mogła w końcu żyć. Ze Zbyszkiem.  Będę żyć!
To jest to, o co się modliłam.
Nigdy nie zapomnę zadowolonej grupy chińskich lekarzy, którzy przyszli mnie odwiedzić tuż po moim przebudzeniu.
„Operacja… udała się! Wycięliśmy nowotwór. Zostanie pani jeszcze na tygodniowej obserwacji, następnie przygotujemy wypis.”
„Dziękuję!” I wtedy wbiegł Zibi. Oboje popłakaliśmy się ze szczęścia.
„ To co? Hiszpania?” Zaśmiałam się i pocałowałam go mocno. Albo przynajmniej tak mi się wydawało, wciąż brak mi było sił.
A teraz? Lecimy na chwilę do Polski, aby zrobili mi kontrolne badania. No i czeka na mnie… tata. Mój biologiczny ojciec. Chce mieć ze mną jak najlepszy kontakt i nadrobić wszystkie zaległe lata. Czy nam się to uda? Zobaczymy.
W końcu mogę przestać myśleć o chorobie. Po prostu usnę i wypocznę w Hiszpanii…

Ola zasnęła na moim ramieniu, z druga ręką na ręce Sokołowskiego. Wciąż nie mogłem uwierzyć w cud. Czyżby Bóg wysłuchał moich modlitw? Mojego błagania? Tak. Najwyraźniej stwierdził, że już za dużo wycierpieliśmy. Że zasługujemy na szczęście.
Oby trwało jak najdłużej. Mam plan naszej małej wycieczki. Najpierw Rzeszów, żeby zrobić badania, potem małe pożegnalne przyjęcie, wylot do Hiszpanii… Gdy wrócimy, wznowię kontrakt z Resovią. Kupię dom. Założymy rodzinę.
To będzie nasze życie.

3 godziny później

Odebrali nas jej rodzice. Zjedliśmy obiad na mieście. Amadeusz to miły facet, naprawdę skruszony. Ola powoli się do niego przekonywała. Umówili się na kolejne spotkanie.
A ja, za namową Sowy, umówiłem się z Tamarą.
Myślałem, żeby Sowa była tam ze mną, ale nie chciała. I nie miałem jej tego za złe. Spiąłem się i przyszedłem w umówione miejsce. Nawet nie potrafiłbym wyjaśnić, jak bardzo się zdziwiłem na jej widok.
W ciągu kilku miesięcy człowiek potrafi się tak zmienić! Tamara przefarbowała włosy na rudo i się obcięła, przez co wyglądała młodziej. Nie pasował tylko jeden element: duży brzuch.
- Cześć.- Przywitałem się. Uśmiechnęła się do mnie i wskazała miejsce obok. – Nie wiedziałem, że jesteś w ciąży… Który to miesiąc?
- Widzę, że jesteś zaskoczony.
- Troszkę.- Przyznałem.- O czym chciałaś porozmawiać.
- Chciałam oddać ci to.- Wyciągnęła małą reklamówkę. Zajrzałem do środka i natychmiast pożałowałem. Biżuteria, którą jej kiedyś kupiłem.
- Możesz to zatrzymać. – Oddałem jej.- Ale czemu wydaje mi się, że nie po to mnie ściągnęłaś?
- Dalej z nią jesteś?- Szepnęła nie patrząc mi w oczy.
- Ma na imię Ola. I tak. Jestem z nią.
- Zmieniłeś się.- Posłała mi smutny półuśmieszek.
- Na lepsze czy gorsze?- Uniosłem brew.
- Na lepsze. Zdecydowanie.- Pokiwała głową, wciąż nie patrząc mi w oczy.- Dawniej w tak trudnej sytuacji byś ją zostawił.
- Pewnie masz rację. Ale ona mnie zmieniła. Nadal chowasz do mnie urazę?- Spytałem.
- Już nie. Pogodziłam się z faktem, że to ona jest dla ciebie lepsza. Pozostaje mi tylko przeprosić, że nie jestem nią…
- Jak widzę, ty też znalazłaś sobie kogoś idealnego.- Uśmiechnąłem się wskazując wymownie na jej brzuch.
- Tak.- Zaśmiała się.- Faktycznie.
- Znam go?
- Nie.
- To może kiedyś go poznam?
- Może...
- Chłopczyk, czy dziewczynka?- Zawsze musiałem wszystko z niej wydobywać, każdą informację. Dobrze wiedzieć, że przynajmniej to się nie zmieniło. Co nie oznacza, że przestało wkurzać!
- Jeszcze nie wiem. Chcę, żeby to była niespodzianka.
- I niech zgadnę! Twój mąż chce wiedzieć?- Wyszczerzyłem się.
- A no. Tylko, to nie mój mąż.
- To kiedy ślub?
- Pewnie nigdy.- Wyznała. Zrobiła się bardzo smutna. Machinalnie chwyciłem ją za rękę. Spojrzała na nasze złączone dłonie.
- Nie chce uznać dziecka.- Raczej stwierdziłem niż spytałem.
- Nie ważne. Nie chcę o tym mówić. 
- Dlaczego?
- Słuchaj, kocham go. I jesteśmy razem. Ale nie ma mowy o ślubie. Poza tym... Muszę cię poinformować… Moja matka zmarła.
- Cholera! Przykro mi, Tami.- Ścisnąłem mocniej jej rękę. Odpowiedziała tym samym.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Kiedy pogrzeb?
- Już był. Szkoda, że cię nie było. Ona zawsze cię uwielbiała…- Jej oczy zrobiły się szkliste, a po chwili po policzku spłynęła pojedyncza łza.
- Jeśli mogę jakoś pomóc…
- Nie, nie. Daję sobie radę.- Uśmiechnęła się pomimo swojego żalu i zaczęła zbierać.
- Gdzie została pochowana?
- Niedaleko naszej posiadłości we Włoszech.
- Przepraszam, że mnie tam nie było.- Wstałem za nią.
- Nie przepraszaj. Ty też miałeś swoje problemy. W ogóle, jak Ola się czuje?
- Jest już lepiej.- Wyznałem i natychmiast pojawiły się łzy w oczach. Położyła mi dłoń na ramieniu. Kiedyś, jeszcze zanim zacząłem grać w siatkówkę halową, bardzo mnie to uspakajało. I tym razem podziałało.
- Będzie dobrze.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że tobie się ułoży. Zasługujesz na to, Tami.- Użyłem zdrobnienia, które jej się podobało. Mówiła, że czuje się wtedy wyjątkowo, gdy ją tak nazywam.
Pocałowała mnie w policzek, odwróciła się i odeszła.
- I o co chodziło?- Zapytała Ola, gdy tylko pojawiłem się w domu jej mamy i ojczyma.
- Zmarła jej matka. Jest w ciąży…
- Zrobiło mi się jej żal.- Wyznała Sowa.
- A jednak mięknie twoje kamienne serce?- Zachichotałem.- Pamiętam jeszcze dzień, kiedy o mało się nie pobiłyście!
- Zaprosiłeś mnie do swojego mieszkania na kolację z twoją narzeczoną. A ona powiedziała, że nie jestem w twoim typie. Sorry, ale miałam prawo się wkurzyć!- Broniła się zaciekle. Podszedłem do niej i objąłem ją.
- To w tobie kocham. – Ucałowałem jej policzek. Na głowie znów miała swoją ulubioną chustkę. – A Tamara myliła się co do tej jednej rzeczy. Bo ty jesteś jak najbardziej w moim typie!
- Uważała, że jesteś dla mnie za stary.
- Pięć lat to nie tak dużo…- Mruknąłem do jej ucha. Dziewczyna objęła mnie za szyję.
- Właściwie to… tylko cztery.- Także szepnęła. Zaskoczony, odsunąłem się na wyciągnięcie ręki.- No co? W Anglii naprawdę miałam problem z matmą!
- Nie zdałaś klasy? Tylko mów mi tu zaraz prawdę!
- A przez to będziesz mnie mniej kochał?
Udałem, że się ciężko zastanawiam.
- Nieee… W sumie to mi na rękę.- Wyszczerzyłem się.
- Nie zdałam w drugiej gimbazie.
- I tak cię kocham. – Po krótkim pocałunku, coś mi się przypomniało.- Chwila. Byłaś wtedy zazdrosna?
- Kiedy?- Prychnęła.
- Byłaś zazdrosna już wtedy?!- Mój szok był tak duży, że nawet nie zauważyłem wchodzącego do kuchni Kuby.
- Człowieku, ona wariowała. – Wtrącił nowy gość.
- Dobrze wiedzieć…
- Nie wariowałam. Po prostu, tak wyszło.- Wzruszyła ramionami. Kuba uniósł brwi i pokazał mi gestem, że jednak była zazdrosna.
- Och, ty moje słoneczko…- Zmierzwiłem jej włosy, po czym wyszedłem.

***

- Kiedy wylatujecie?
- Jutro.
- Na długo?
- Nie wiem, Michał. Miesiąc? Dwa? Może dłużej. Wszystko będzie zależało od jej stanu zdrowia. – Wzruszyłem ramionami i upiłem łyk piwa z butelki.
- Ale czemu Hiszpania?! Tak daleko od nas!- Wkurzał się wciąż zagniewany Igła. Spojrzałem na niego smutnym wzrokiem.
- Prosiła mnie o to. Jej marzenie. Chociaż jedno będę mógł spełnić.- Przymknąłem powieki by się nie rozkleić. Przypomniałem sobie jej rozpromienioną twarz, kiedy pokazałem bilety na samolot. Ta radość mi się udzieliła. Obiecałem sobie w duchu, że to będą jej najlepsze wakacje w życiu.
- Zibi.- Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.
Natychmiast oprzytomniałem. Zadarłem głowę do góry i uśmiechnąłem się zaskoczony.
- Oooo! Cześć, mamo.

- Dzień dobry!- Przywitał się Michał i Krzysiek.
- Witajcie. Zbyszku, dlaczego nie odzywałeś się do nas od tak bardzo dawna?
- Jest tata?
- Tak, w hotelu. Ale..
- Spotkajmy się o siódmej w tej restauracji.- Wskazałem za siebie. – Wtedy wszystko wam wytłumaczę.
- Dobrze.- Zmarszczyła brwi, zdezorientowana.
- Jest bardzo zły?- Kaszlnąłem. Wystarczyło, że spojrzała na mnie i wszystko było dla mnie jasne. – Co robicie w Rzeszowie?
- Postanowiliśmy cię odwiedzić, skoro ty nie masz czasu żeby przyjechać do nas.
- To nie tak… Eh. Mamo, wyjaśnię wieczorem, dobrze?
- O siódmej.- Zgodziła się i odeszła.
- No stary, Leon ci nie odpuści!- Poklepał mnie Kubiak.
- Już naprawdę mam to gdzieś.- Sapnąłem. Po czym trzema dużymi łykami dokończyłem piwo.

- Jak to? Twoi rodzice? Tutaj!- Wpatrywała się we mnie z zaskoczeniem. Ani trochę nie była zła, przerażona. W końcu się uśmiechnęła.- Więc w końcu poznam twoich rodziców!
- Cieszysz się? Myślałem, że będziesz zła… W końcu miałaś się spotkać z przyjaciółkami. I Kubą.
- No co ty! Jasne, że się cieszę.- Pocałowała mnie w policzek. Obejrzałem się za nią.
- A ty dokąd?!
- Wybrać strój na kolację!- Odkrzyknęła i zamknęła się w swoim pokoju.
Nadal gościliśmy u jej rodziców. Usiadłem w wygodnym fotelu i bez zainteresowania wpatrywałem się w ekran telewizora.
Co będzie, gdy rodzice dowiedzą się, że ukrywałem przed nimi mój związek tak długo? Znowu gadka o wspaniałej rodzinie, którą stworzę z Olą, naszych dzieciach, przyszłości. A co zrobią kiedy się dowiedzą, że nie możemy liczyć na tak wspaniałą przyszłość, bo liczy się tylko tu i teraz? Faktycznie - zaniedbałem nasze relacje. I to tylko moja wina. Ojciec dzwonił do mnie tyle razy, jednak nigdy nie chciało mi się z nim gadać. Wiedziałem, o czym miałaby być taka rozmowa.
I nieuniknione, że dzisiaj w końcu ją odbędziemy.


Wieczorem zrobiło się chłodno, więc kategorycznie odmówiłem spaceru. Nie chciałem żeby Olka się przeziębiła, to mogłoby spowodować jeszcze większe komplikacje. Odpaliłem samochód, kiedy wsiadała.
Przez całą drogę słuchaliśmy radia, nie odzywając się do siebie. Co jakiś czas tylko głaskałem ją po ręce, lub policzku. A ona za każdym razem uśmiechała się leciutko w moja stronę. Też się stresowała.
Rodzice byli już na miejscu. Nie widzieli nas, gdy weszliśmy do restauracji. Odwiesiliśmy nasze kurtki i podeszliśmy do stolika. Pierwsza zorientowała się mama.
- Leon.- Szturchnęła go. Oboje wstali. Tata już trochę niższy ode mnie, spojrzał za moje plecy.
- O co tutaj chodzi, synu?
- Mamo, tato… To jest Ola. Moja dziewczyna.- Objąłem ją dla podkreślenia słów. Twarz mamy się rozpromieniła, za to tata zbladł.
Usiedliśmy przy stole po dogłębnym przedstawieniu.
- To nie wyjaśnia, dlaczego się do nas nie odzywałeś. No przecież to, że masz dziewczynę nie mogło ograniczać ci…
- Do tego zrezygnowałeś z gry w reprezentacji?! O co z tym chodzi?- Leon spojrzał na mnie twardym wzrokiem.
- To nie jest takie proste, okej? Zamówmy coś. Oluś, jesteś głodna pewnie?
- Nie chce mi się jeść aż tak bardzo…
- Musisz jeść.- Odpowiedziałem tonem bez sprzeciwu. Rodzice popatrzyli tylko po sobie.
- No dobrze. A potem nam wszystko wyjaśnisz.
- Wszystko.
I tak też się stało. Gdy przynieśli nam deser, postanowiłem troszkę rozjaśnić sprawę.
- Wiem, że się nie odzywałem. Uwierzcie mi, nie miałem zbyt dużo czasu. Miałem na głowie ponowną przeprowadzkę, trudne rozstanie… ogólnie skomplikowaną sytuację miłosną.- odkaszlnąłem, a moja dziewczyna przewróciła oczami. Puściłem do niej oko, na co się uśmiechnęła. – No i reprezentacja.
- Nadal nic nie rozumiemy. Jeszcze zanim zastąpił cię ten miły chłopiec Kuba Jarosz, dzwoniłeś regularnie.
- No właśnie. I wtedy dowiedziałem się bardzo… Wstrząsnął mną stan zdrowia Oli…- Nie wiedziałem, czy mam kontynuować, więc spojrzałem na nią. Niech powie tyle, ile chce.
- Zbyszek przez cały ten czas pomagał mi, ponieważ miałam nowotwór.  Nieuleczalny guz mózgu. Prosiłam, by odpuścił i grał dalej w IO.- Mówiąc to, wpatrywała się głęboko w oczy moich rodziców, którzy słuchali jej z wielkim zainteresowaniem. – Ale nie chciał odpuścić. Wówczas nie byliśmy parą. Tylko dobrymi przyjaciółmi. Jednak wszystko się zmieniło, kiedy w Polsce i Anglii nie chciano podjąć się terapii, która mogłaby ocalić mi życie. Zrozumiałam, że on naprawdę coś musi do mnie czuć, skoro walczy tak zacięcie… Bardziej jemu zależało, niż mnie.
Przestała mówić. Zerknęła na mnie z czułością, więc chwyciłem jej rękę i ucałowałem przegub dłoni. Wiedziałem, że stara się nie rozpłakać. Zawsze udaje, że wszystko jest  w porządku, kiedy i tak wiem, że nie jest. Znam ją zbyt dobrze.
- Więc, jak twoje zdrowie?- Zadała pytanie mama.
- Mam nadzieję, że lepiej. Z początku wszystko szło dobrze. Chińskie leczenie pomagało. Zmniejszono guza, a następnie wycięto. - Zachłysnęła się powietrzem.
- Dość.- Przerwałem.
- Nie, nie… Ja mogę…
- Olu, dziękuję.- Odezwała się moja mama. – Jesteś wspaniałą dziewczyną, skoro Zbyszek cię wybrał.- Chwyciła jej drugą rękę i czule pogłaskała. Poczułem, że kamień spada mi z serca.
- No cóż.- Odchrząknął Leon. Był troszkę zakłopotany.- Jeśli potrzebujecie więcej środków...
- To bardzo miłe z pana strony. Ale chyba podziękuję.- Uśmiechnęła się szeroko Sowa. I znów była tą radosną dziewczyną sprzed kilku lat. – Już pogodziłam się z tym, co mnie czeka. Nie chcę kolejnej nadziei i kolejnych rozczarowań. Kupiłam czas. I oby go starczyło na długie lata.
- W razie czego, walcie do nas.- Poklepał mnie po ramieniu.
- Dziękujemy, tato.
Reszta wieczoru minęła nam bardzo przyjemnie. Gdyby nie to, że Ola już usypiała, pewnie siedzielibyśmy w czwórkę do późnej nocy.
Odprowadziłem dziewczynę do mojego samochodu i wróciłem żeby pożegnać się.
- Jeszcze raz was przepraszam.- Uściskałem ich oboje.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie. – Pogładziła mnie po policzku. Zaczęło kropić, więc schowała się do swojego samochodu. Za to Leon mnie jeszcze zatrzymał.
- Zbyszku, dlaczego to robisz? Widzę, jak bardzo jesteś w tej dziewczynie zadurzony. I ona w tobie też.. Ale nic ci nie może zaoferować. Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Tato. Przestań. Kocham ją i nie zostawię jej. Czegoś takiego się nie robi.  Nie potrafiłbym jej zostawić…
- Tego się obawiałem, synu. Za bardzo się zakochałeś. Potem będziesz cierpiał.
- Nie musisz mi tego mówić…
- Życzę wam szczęścia. Zasługujecie oboje. - Poklepał mnie po raz kolejny w ramię i sam wsiadł do auta. Ja jeszcze chwile postałem, nim dołączyłem do swojej dziewczyny.
Nie od razu zapytała, jak wypadła. Ale gdy padło to pytanie…
- Pokochali cię.- Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do domu.

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

18. To, że nie potrafi Cię kochać tak, jak Ty chcesz, nie znaczy, że nie kocha Cię ze wszystkich sił...



- Coś się dzieje?- Spytała, kiedy  nie odzywałem się przez dziesięć minut.
- Nic.
- Martwisz się czymś?
- Nie. Tylko zastanawiam się, co takiego chciała Tamara.
- Tamara?
- Dzwoniła do mnie niedawno.- Przyznałem.- Chciała mi oddać coś. Nie mam pojęcia co.
- To może się z nią spotkaj? Ja i tak będę tutaj leżeć. A ty przynajmniej załatwisz z nią wszystkie sprawy…
- Nie chcę cię zostawiać.  – Odpowiedziałem smutno. Wyciągnęła rękę i wplątała palce w moje włosy. – Ona może poczekać. Ty nie.
- Zbyszek.
- Nie.
- Okej. Jak chcesz.- Westchnęła.- Ale wolałabym, żebyś miał jakichś przyjaciół po tym, jak umrę.
- Po pierwsze, nie umrzesz.- Zacisnąłem szczęki.- A po drugie mam przyjaciół! Ostatnio poznałem takiego fajnego Cho.
- Czyżby sąsiad hotelowy?- Uśmiechnęła się słabo. Wiedziałem, że po tych zabiegach jest osłabiona, ale wtedz wyjątkowo źle wygląda. Przełknąłem gulę w gardle i mówiłem dalej.
- Właściwie to syn właściciela. Spotykam go czasami w kawiarni na dole… Lubimy sobie pogaworzyć.
Wybuchła śmiechem.
- Nie jesteś dla niego za stary?
- Myślę, że on jeszcze nie wie w co się pakuje.- Mrugnąłem. Uśmiechnęła się ponownie i przymknęła oczy.- To może ja już pójdę. Widzę, że chce ci się spać.
- Nie, nie…
- Mam zostać?- Spytałem, na co kiwnęła twierdząco głową. Chwyciłem więc ją za rękę i przyglądałem się jej pięknym dłoniom.- Wiesz, jak stąd wyjdziesz…
- Pytanie czy żywa.- Wtrąciła. Ale zignorowałem.
- Jak stąd wyjdziesz, to zabieram cię do Hiszpanii.
- Po co?
- Żeby w końcu zobaczyć, jak pięknie wyglądasz w bikini.- Uśmiechnąłem się łobuzersko.
- I co tam będziemy robić?- Szepnęła na pół śpiąc.
- Zabiorę cię na plażę. Będziemy się opalać i pływać statkami. Będziemy jeść najdroższe ryby. Potem ponurkujemy, jeśli tylko byś chciała. Zabiorę cię na mecz. Zaproszę na dyskotekę. Będziemy tańczyć przy świetle księżyca…
- Miasto?
- Pozwolę ci wybrać.
- Dziękuję.- Mruknęła w poduszkę. A po chwili spała.
- I będę cię całował do końca świata. Tylko błagam, Boże. Zrób coś, żeby to się udało.

Praktycznie cały czas siedziałem przy niej i się nią zajmowałem. A raczej dotrzymywałem towarzystwa i wspierałem. Chociaż nie wyglądała na załamaną, a wręcz kipiała radością. W końcu pozwolili mi z nią iść na spacer.
Jej migreny nasiliły się i z każdym dniem coraz trudniej było utrzymać ją w stanie bez bólu. Byłem przy niej, gdy krzyczała i kiedy płakała. Nie mogłem znieść tego wszystkiego. Nie mogłem patrzeć, jak bardzo cierpi.
Postanowiłem zadzwonić do jej matki.
Marzena załatwiła opiekę dla męża i przyjechała cała zestresowana. O dziwo razem z nią przyleciał Kuba. Najlepszy przyjaciel Olki z liceum. Oboje zakwaterowali się u mnie w apartamencie.
Chodziliśmy do niej na zmianę. Mogę się tylko domyślać, jak bardzo się cieszyła z odwiedzin matki i Kuby. Ale coraz bardziej traciła koncentrację.
Zaczęła częściej wymiotować.
Codziennie nawiedzałem lekarza, który był za nią odpowiedzialny i codziennie otrzymywałem puste obietnice.
Poprawi się.
Będzie lepiej.
Musi przejść swoje, zanim będzie dobrze.
Wiem, że cierpi. Ale musi wytrzymać. Inaczej nie da rady leczyć.
Wszystko to było takie niedopowiedziane… Czułem, że załamuję się psychicznie. A najlepsze jest to, że ona to widziała. I pocieszała mnie. Mnie ona. Zamiast ja ją. W takich chwilach kochałem ją za to, jaka jest twarda. Uparta, mądra.
Ale nigdy nie doczekałem się od niej słów: „Kocham cię”. Wmawiałem sobie, że tak musi być. Może nie jest gotowa. Może jutro.
Przechodziło mi przez myśl, że może ona faktycznie nic do mnie nie czuje. Że jest ze mną z litości, bo ja odkryłem przed nią wszystkie karty. Ale wtedy inne myśli wybijały moje podejrzenia. Gdyby nic do mnie nie czuła, to nie pragnęłaby mojego towarzystwa. Gdyby nic nie czuła, nie chciałaby abym ją całował. Gdyby nic nie czuła, nie pragnęłaby mnie wtedy, jak ja jej pragnąłem.
Rozmawiałem o tym z Kubą.
- Ona cię kocha.
- Nie jestem taki pewny. Może jak przyjaciela, ale nic więcej…
- Ona cię kocha.- Powtórzył.
- Powiedziała ci to?
- Nie musi. Widzę to w jej oczach, kiedy z nią o tobie rozmawiam. Ale to, kiedy na ciebie patrzy.
- Więc czemu mi tego nie powie?
- Nie jest gotowa.
- Musze wiedzieć, czy to wszystko ma sens.
- Nie możesz jej teraz zostawić!- Zareagował natychmiast.
- Co?! Ja nigdy… Oczywiście, że nie! Jak możesz?
- Spoko, stary. Ja też ją kocham. I codziennie się modlę o jej zdrowie. Może ty też powinieneś?
Ta propozycja w pierwszej chwili wydała mi się dziwna. Ale z każdym dniem coraz bardziej tego potrzebowałem. Siły wyższej. Więc pojechałem taksówką do najbliższego kościoła. Nie było go łatwo znaleźć ...  Na szczęście był pusty. Usiadłem w drugiej ławce i zacząłem głośno się modlić.
- Boże błagam Cię. Pomóż Oli. Ona tyle przeszła, błagam. Daj jej żyć! Słyszysz!! Ona musi żyć! Bo jak ja mam żyć bez niej?!-Niemalże krzyknąłem.
Jestem egoistą.
Ale wróciłem do ośrodka i nie zastałam u niej nikogo. Za to Ola była pełna energii. 
- Obudziłaś się!- podszedłem szybko i wziąłem ją w ramiona. Schowała głowę między mój obojczyk.
- Dobrze, że jesteś. Bałam się, że dzisiaj nie przyjdziesz…
- Codziennie tutaj jestem. Jak się czujesz, kochanie?- Zlustrowałem ją wzrokiem.
- Trochę lepiej niż wczoraj. Gdzie byłeś?
- W kościele.
- W kościele?
- Tak.
- Po co?- Spojrzała na mnie zdziwiona. – I jak znalazłeś…?
- To nie był problem. A dawno nie byłem w kościele, więc… Naprawdę ci lepiej?- Nie dowierzałem.
- Od wczoraj wieczora w sumie. – Wzruszyła ramionami.- I chętnie bym wzięła prysznic dopóki nic mnie nie boli.- Pocałowała mnie lekko i usiadła na skraju łóżka. Wstawała tak powoli, jakby bała się, że się przewróci.
- Pomóc ci?
- W kąpieli czy w dotarciu do łazienki?
- A co wolisz. Jestem chętny do pomocy, jak widzisz.- Rozwarłem ramiona. Zachichotała.
- Spokojnie, dam sobie radę.
- Jak coś to krzycz!- Zawołałem za nią. W odpowiedzi przymknęła drzwi do łazienki. 

 ***

- Na pewno nie chcesz ze mną prysznica? – Spytała. Jednocześnie zaczęła się rozbierać i paradować przede mną gołym ciałem.
- Nie mam ochoty, Tami. – Mruknąłem. Miałem serdecznie dość jej prowokacji. A wszystko to prowadziło tylko do jej spełnienia. Seksualnego oczywiście. Robiłem za jej prywatną maszynę seksualną. Czemu się więc na to godzę?
No tak, bo próbuję zapomnieć o kimś innym.
A i tak mi się nie udaje.
Pierwszy raz, jak spałem z Tamarą mówiłem przez sen per Oluś. Nie dała tego po sobie poznać, ale na następny dzień mi to wypomniała. Potem już się pilnowałem. Ale miałem coraz mniejszą ochotę na to wszystko.
- No chodź…- Mruczała do mojego ucha.
- Powiedziałem, NIE!- Wrzasnąłem. Tamara odskoczyła, jak oparzona.
- Jak chcesz.- Odparła zimno. Po czym udała się do łazienki i z hukiem zamknęła za sobą drzwi. Poczułem ulgę i jednocześnie wyrzuty sumienia. To nie jej wina, że jest jak jest. Zajrzałem do telefonu: zero nieodebranych, zero wiadomości. Jak ja pragnąłem by się odezwała…
Kiedy Tamara wyszła z łazienki w ręczniku wiedziałem, że muszę coś zrobić. Ona nie może płacić za moje błędy.
- Tami…
- Zrozumiałam. Nie masz ochoty.
- Proszę…- Chwyciłem ją za rękę i zatrzymałem.
- Czego chcesz?! Co się ugryzło dzisiaj?!- Nie odpowiedziałem, tylko wpatrywałem się w nią z wielkimi oczami.- No tak. Już rozumiem.
- Przepraszam. Ja…
- Daruj sobie, rozumiem.- Wyrwała się z mojego uścisku i wyciągnęła przed sobą ręce w obronnym geście. – Ty wciąż o niej myślisz, co?
- Nie! To znaczy.. To nie takie proste…
- Jak będziesz gotowy pogadać, to daj znać. A na razie daj mi spokój.- Odwróciła się i zniknęła w sypialni. Nawet nie próbowałem za nią iść i przekonywać. Wiedziałem, że to może pogorszyć sprawę…


- Jesteś dzisiaj bardzo zamyślony.- Stwierdziła Ola wyrywając mnie z zadumy. Zorientowałem się, że od dłuższej chwili musiała mnie obserwować.- O czym tak myślisz?
- Przypomniałem sobie… Pewną sytuację.
- Jaką?- Wyraźnie zaciekawiona, usiadła mi na kolanach.
- Byłem z Tamarą. Po tym, jak wyjechałaś.- Kiwnęła głową, że wie.- Wtedy wciąż przeżywałem to, że nie dajesz znaku życia… Byłem czasem dla niej okropny. A ona wiedziała.
- Co wiedziała?
- Że nadal kocham ciebie. I jak widać, to się nie zmieniło…- Uśmiechnęła się lekko i mnie pocałowała. W tym samym momencie do pokoju weszła pielęgniarka. Gdy nas zobaczyła, trochę się speszyła.
- Musi pani jechać na badanie- Ogłosiła.- Przyjdę za dziesięć minut. Proszę się ubrać w koszulę nocną.
I wyszła.
Nie chciałem jej puszczać, więc jeszcze mocniej ją przytuliłem.
- Muszę się ubrać…
- Masz jeszcze dziewięć minut.- Poruszyłem śmiesznie brwiami. Uśmiechnęła się i mnie pocałowała.


Ola -  dziennik
Wyszedł jakieś dwie minuty wcześniej. Po tym, jak się przebrałam. I chociaż kazałam mu zamknąć oczy to dobrze wiedziałam, że patrzy. Stwierdziłam, że może sobie popatrzeć skoro i tak nie może tego mieć.
Kolejne badanie krwi. Będą mnie przygotowywać do pierwszego zabiegu.
Boję się.


Ola – dziennik
Jestem po zabiegu. Przeżyłam!
Aż mi się płakać chciało, kiedy zobaczyłam spanikowanego Zbyszka tuż przed i po mojej operacji.
Okazało się, że guz nie jest duży.
Ale nie mogą go wyciąć nie robiąc mi przy tym krzywdy.

Ola – dziennik
Tata źle się poczuł i mama musiała wrócić do Anglii. Wie, że jestem pod dobrą opieką. Zbyszek zdobył jej pełne zaufanie.
I nie dziwię się, on jest wspaniały! Wczoraj przyniósł mi moje ulubione lody truskawkowe. Skąd wiedział?
No i Kuba! To pewnie od niego. Cieszę się, że Sokołowski jest tu przy mnie. Tęskniłam za nim, za jego poczuciem humoru, uśmiechem… Tego mi brakowało.
Nauczyliśmy ze Zbyszkiem Kubę grać w karty i teraz rozgrywki są całkiem zacięte.
Coraz częściej jednak się mylę, bo tracę koncentrację i nie pamiętam podstawowych rzeczy.
Jeśli tak będzie do śmierci – a pewnie tak – to ja dziękuję. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę całkowitej amnezji…


Ola – dziennik
Udało się! Siatkarze zdobyli brąz IO w Londynie!
KOCHAM ICH!
Szkoda, że nie ma z nimi Zbyszka. Wiem, że jest smutny i myśli o tym samym. Mógł tam być, grać i wygrać. Ale wybrał mnie.
To niesprawiedliwe! Dlaczego kochani mi ludzie muszą cierpieć i to przeze mnie.
Gdyby nie ja… Cieszyła bym się również z jego sukcesu.
Płakać mi się chce, jak o tym pomyślę….

Ola – dziennik
Stało się. Jeśli natychmiast nie zacznę chemioterapii… To może być mój koniec. A i tak nie wiadomo, czy z tego wyjdę. Zdaję sobie sprawę, że ta choroba jest nieuleczalna. Wszyscy powtarzają, że powinnam spróbować.
A może ja nie chcę?
Może mam dość męczarni? Może chciałabym się poddać? Może straciłam sens życia? Może chciałabym ostatnie miesiące życia spędzić z rodziną, Zbyszkiem… Jechać do tej cholernej Hiszpanii z nim i bawić się do upadłego?
Mam już powoli dość. Jak tak dalej pójdzie, to wypiszę się z tej jebanej kliniki.
Jedyne co mnie trzyma to ta ślepa wiara Zbyszka, że wszystko będzie dobrze. Dla niego jeszcze się trzymam.
Może to już miłość?

- Co ty do mnie mówisz?- Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem.
- To leczenie nic mi nie daje. Chcę się wypisać.
- Zwariowałaś. Jeśli teraz przerwiesz, to już na pewno nie odzyskasz zdrowia!
- I tak już po mnie!
- Musisz walczyć! Dla siebie! Dla mnie! Dla matki! Ojczyma! Kuby! Wiesz ile osób boi się ciebie stracić?
- Kochanie!- Powiedziała to z takim uczuciem, że moje serce zabiło mocniej. Podeszła do mnie powoli. Wpatrywałem się w nią ze łzami w oczach.
- Nie rób mi tego. Musisz wytrzymać. Walczę z tobą…
- Zbyszek. Cii.- Chwyciła moją twarz w dłonie i nachyliła się. Po czym dała najsłodszy pocałunek, jak nigdy.- Ja walczę. Ale oboje wiemy, że to bez sensu. Tego nie da się pokonać.
- Wszystko się da!- Zażartość w moim głosie troszkę ją zmieszała. Poczułem szansę dla siebie.- Idźmy na układ.
- Tak?- Przechyliła lekko głowę.
- Wiesz dobrze, że twoi rodzice i nie tylko, będą wściekli jeśli to zrobisz.
- Moje życie, nie ich.
- Więc ich na to przygotuj. Dajmy sobie jeszcze miesiąc, okej? Jeśli faktycznie lekarz powie, że nie ma żadnej poprawy, to ci pozwolę. Wiem, jak to brzmi.
- Nie potrzebuję twojej zgody.- Przewróciła oczami.
- Nie. Ale! Jeśli myślisz, że ci na to pozwolę, to się grubo mylisz. Bo teraz nie chodzi tylko o twoje życie, Oluś. Ale także o moje! O nasze cholerne wspólne życie! – Aż się podniosłem, gdy to mówiłem. Obserwowała mnie w skupieniu aż w końcu kiwnęła głową. Kamień spadł mi z serca.
Przygarnąłem ją do siebie, ale nie płakałem. Musiałem być silny. Bo właśnie kogoś takiego ona potrzebowała.
- Ale jeśli już wyjdę… To zabierzesz mnie do tej Hiszpanii?
- Tak, jak obiecałem.- Uśmiechnąłem się.