sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział XXVIII



Rano każdy pytał się mnie, czy na pewno jestem w stanie iść do szkoły. Najchętniej bym nie szła, jednak nie mogę pozwolić sobie teraz na opuszczenie lekcji.
Igła podwiózł mnie pod samą szkołę. Tam czekał już Kuba.
- Witaj Jakubie!
- Siemka Sowa!- Uścisnął mnie mocno.- Gotowa na starcie z Choinką i jej Świtą?
- Musiałeś mi od razu przypominać?- skrzywiłam się. Ruszyliśmy po schodach i weszliśmy do szkoły. Od razu ściągnęłam szalik i kurtkę.
- I jak było na meczu?- zagadał.
- Powiedzmy, że okej.
- Co się wydarzyło?
- Nic.- Włożyłam rzeczy do szafki i gwałtownie ją zamknęłam. Stał oparty o ścianę i patrzył na mnie z byka. – No co?!
- Ty mi powiedz…- Minęłam go i wyszłam z korytarza, gdzie była szatnia. Natychmiast mnie dogonił.
- Nic się nie stało oprócz tego, że zgubiłam dziecko.
- Co zrobiłaś?!- niemal wrzasnął.
- Musiałam zabrać dzieciaki na mecz razem z Bartmanem! Jakby tego było mało, Dominika mi uciekła…- Nie zdążyłam dokończyć, bo Kuba zaczął się śmiać w niebo głosy. Wkurzona walnęłam go w tył głowy.
- Sorki… Ale.. Nie mogę się powstrzymać…
- To nie było śmieszne! Ponad godzinę jej szukaliśmy!
- I co się okazało?- Chłopak jakoś się pozbierał i ruszyliśmy dalej rozmawiając, ale on nadal ma wielkiego banana na twarzy.
- Nic. Ochroniarz ją przyprowadził.
- Nie ma co… O!
- Co?- zaskoczona spojrzałam w tym samym kierunku. Był tam Alan z kolegami z drużyny, a na jego kolanach siedziała… Jolka. – Czyli wracamy do normalności…- Zasmuciłam się i starałam się tam nie patrzeć.
- Ej, nie smuć się! Nie możesz przez niego, pamiętaj. Przez nikogo! – Uśmiechnęłam się do niego i zerknęłam w stronę mego crusha. On tez mnie zauważył i szeroko się uśmiechnął. Przeprosił Choinkę i wstał. Nie mogłam uwierzyć, kiedy okazało się, że ruszył w moim kierunku.
- No to chyba jednak nie koniec…- mruknął ledwo zrozumiale Sokołowski.
- O matko, czy on właśnie tutaj idzie?! Zostawił ją i idzie do mnie?!- niemal piszczałam.
- Uspokój się, bo pomyśli, że dostałaś ataku…- prychnął.
- Oj, bądź cicho!- Spiorunowałam go wzrokiem, kiedy podszedł Alan.
- Cześć Ola!- Uśmiechnął się do mnie. Kiwnął głową do Kuby ledwo tolerując jego obecność.
- Hej – wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
- Lepiej się już czujesz?- zainteresował się.- Miałem do ciebie napisać, czy wszystko okej,ale nie mam twojego numeru nawet…
- Jak to lepiej?- wtrącił się Kuba, co mi kompletnie nie odpowiadało. Do cholery, nie w takim momencie!
- Nie powiedziała ci?- Zaskoczony chłopak zerknął na mnie, a później widocznie zadowolony z tego faktu, odpowiedział:
- Ciekawe, dlaczego ci nie powiedziała, że zemdlała?
- Olka!- wrzasnął Kuba, a z jego oczu (jak słowo daję) ciskały pioruny.
- No co? Przecież nic się nie stało… Czuję się już okej.
- To dobrze.- Alan najwyraźniej nie tylko po to tutaj przyszedł.- Tak właściwie… Chciałem zapytać, czy nie dałabyś mi swojego numeru telefonu? Wiesz, na wszelki wypadek…
- Ehm, jasne!
- Olka!- Mój przyjaciel był jeszcze bardziej wściekły i niezadowolony. Ale nie zwracam na niego zbytniej uwagi. Morczewski wpisał mnie do listy kontaktów w telefonie i dziękując wrócił do swoich przyjaciół. Jolka była mega na niego wkurzona i ewidentnie zdezorientowana. Obrzuciła mnie tak zimnym wzrokiem, że prawie poczułam ciarki na plecach. Chyba ktoś poczuł się zagrożony… Upss.
- Tak! Tak!- Prawie skakałam z radości. Obróciłam się przodem do przyjaciela i wtedy przestałam się cieszyć. Nigdy jeszcze nie widziałam go tak złego.- Kuba?
- Nie Kubuj mi teraz!- syknął.- Czemu mi nie powiedziałaś?! Chciałaś ukryć przede mną fakt, że zemdlałaś?! I że wie o tym każdy, tylko nie ja?!
- Natka i Karo tez nie wiedzą! I się nie dowiedzą…
- Czemu zemdlałaś?
- Z emocji… Wiesz jaki to był stres?! Zgubić dziecko! I do tego nie swoje! A jakas kobieta pomagająca jej szukać, uznała, że to dziewczynka moja i Zbyszka! Nie mam pojęcia skąd wziął się tam Alan. Musiał się zjawić, jak już leżałam na podłodze.
- Nie wierzę,że chciałaś to przede mną ukryć!
- Będziesz mi przez to robił wyrzuty?- zdziwiłam się.- Kuba, niepotrzebnie byś się martwił.
- Jesteś moją przyjaciółką. Czy trzeba czegoś więcej?- Nie odpowiedziałam tylko udałam się do pierwszej klasy.
Pod koniec zajęć Jolka zorganizowała spotkanie do jasełek. Kolejne. Usiadłam w najdalszym kącie pokoju i słuchałam, co ma do powiedzenia. Oczywiście, jak zawsze udawała, że mnie nie widzi. Kompletnie ignorowała, co zauważył Kuba. Nie pocieszał mnie swoim narzekaniem przez cały dzień. Przynajmniej teraz się zamknął.
-… Sokołowski!- Głos Marty rozniósł się po całym pomieszczeniu. – Chodź tutaj, musisz mi pomóc z głośnikami!
- Super- westchnął. Nie był zadowolony.- Poradzisz sobie?
- Jasne. – Poklepałam go po ramieniu, więc poszedł. Marta od razu pociągnęła go za ramię w stronę wyjścia.
- … NAPRAWDĘ JESTEŚ TAKA TĘPA, CZY TYLKO UDAJESZ!- Skupiłam całą swoją uwagę na Choince. Właśnie robiła wyrzuty jakiemuś pierwszakowi.
- No ale nie mogłam tego na dzisiaj przynieść!- broniła się dziewczyna.
- Mogła się postarać! Miało być na dzisiaj, a ty…
- Lubi sobie porządzić.- Obok mnie odezwał się Alan. Zaskoczona, spojrzałam na niego.- To czasem przerażające, ale już się przyzwyczaiłem.
- Nie rozumiem, jak z nią wytrzymujesz… - zanim pomyślałam, już powiedziałam. Wstrzymałam powietrze.
- Mówiłem ci, nie jest najgorsza. Trzeba ją tylko lepiej poznać…- Uśmiechnął się do mnie. – Umiesz już swój tekst piosenki?
- Jeszcze nic nie zaczęłam…
- Zostały trzy tygodnie. Prawdopodobnie zaraz po świętach będziemy ćwiczyć poloneza.
- No cóż, ja chyba nie przyjdę na studniówkę…
- Czemu niby?- zaskoczony zmarszczył brwi.
- Raz, że nie mam z kim iść. A dwa… Niekoniecznie mi się chce.
- Oj, przesadzasz…- Wyszczerzył się.- Jest wiele chłopaków, którzy chcieliby z tobą iść potańczyć. I nie może ciebie zabraknąć!
- Do tego jeszcze dużo czasu- uśmiechnęłam się. Zrobił to samo i przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego. W jego oczy.
- Ehm, nie przeszkadzam wam?- Nad nami stanęła Choinka z założonymi rękami. Mogę przysiąc, że z jej uszu leci para.
- Jasne, że nie. Właśnie mówiliśmy o przedstawieniu!- Wstał do niej Alan i objął ramieniem.
- Marcin coś tam od ciebie chciał- zwróciła się do niego.
- A który to?- Zmarszczył czoło i się rozejrzał.
- Ten w pomarańczowej bluzce.
- Okej, to idę!- Dał jej buziaka w czoło i kolejny raz posłał mi oczko, kiedy Jolka nie patrzyła. Miałam nadzieję, że i ona sobie pójdzie. A jednak los ma dla mnie inne przeznaczenie. Choinka nadal się nie ruszała, tylko wpatrywała we mnie z jadem w oczach.
- Co?- Zagadałam udając wyluzowaną.
- Już drugi raz widzę cię w jego towarzystwie!- Ewidentnie jest poirytowana.
- Chyba nie przeszkadza ci to, że czasem sobie rozmawiamy?- Zrobiłam niewinną minkę, na co ona jeszcze bardziej się wkurzyła.
- Nie wiem co kombinujesz, ale raczej nie uda ci się. Jak wszystko zresztą, prawda?- Uśmiechnęła się słodko.
- Wiesz, przynajmniej nie jestem zakochaną w sobie lalunią próbującą udowodnić światu, że jestem najlepsza. Ach, mogłabyś się przesunąć? Bo zasłaniasz mi widok…- Była na skraju, żeby nie wybuchnąć. Ale obie dobrze wiemy, że gdyby na mnie naskoczyła, Alan od razu się zorientuje, że między nami w ogóle się nie polepszyło. Na czym mu zależy, czego ja z kolei w ogóle nie rozumiem. Blondyna zacisnęła mocno pięści i odeszła wyżywać się na kimś innym. A ja zadowolona z tego starcia, rozparłam się na krzesełku.
- Jeden do zera dla ciebie!- Natychmiast zjawił się Kuba i przybił mi piątkę. 


*** 


Otworzyłam furtkę Ignaczaków zamyślona tym, że  jutro sobota. I powinnam zacząć się uczyć, bo przecież nie zdam tej matury!
Z takimi myślami szłam sobie chodnikiem, całkiem na luzie. Kiedy nagle coś zaczęło szczekać. Natychmiast się ocknęłam z zamyślenia.
- Znowu ty!- warknęłam na psa. Azur nie zatrzymywał się, a wręcz zaczął biec w moim kierunku. Z doświadczenia wiem, że wtedy należy się poddać. Natychmiast opadłam na kolana, przez co przemoczyłam spodnie. Schowałam głowę i zakryłam ramionami. Pies podszedł i zaczął mnie obwąchiwać.
- Proszę cię, idź sobie…- szeptałam.- Proszę…
- A ty co? Jogę ćwiczysz?- Głos bardzo znajomy.
- Oczywiście, że tak, z psem na karku… Weźcie go ode mnie!- pisnęłam.
- Azur, chodź tutaj!- Igła zjawił się natychmiast. Gdy poczułam, że pies odszedł, natychmiast się podniosłam na nogi.
- Niech to przeklęty pies!- Syknęłam. Otrzepałam kolana i usłyszałam wtedy śmiech.
- Kubiak, nie śmiej się!- warknęłam.
- To było takie wspaniałe widowisko!- Nie mógł się powstrzymać.
- Nie rozumiem, jakim cudem on wam nic nie robi! Jesteście wielcy jak słonie, a ja mała jak myszka. To oczywiste, że wy jesteście zagrożeniem!- Mówiłam szybko i mało wyraźnie.- A tylko na mnie warczy.
- Wiesz, tutaj chyba chodzi tylko i wyłącznie o to, że my lubimy siatkówkę.- Z twarzy Michała nie schodził uśmiech.
- Nie wierzę… Tylko o to chodzi?!
- O nic innego- mrugnął do mnie.  Igła zamykał właśnie Azura w kojcu.
- Taki już los dobrego człowieka- prychnęłam. – Dobra, gdzie się Bartman chowa?
- Jak to Bartman?
- No taki wysoki, czarnowłosy siatkarz. Zawsze was razem widzę, więc gdzie on się chowa?
- Zapomniałaś dodać przystojny, więc mógłbym się obrazić.- Za mną odezwał się sam wywołany.
- Jakoś nie przypominam sobie, żebym o tym zapomniała…
- Osz ty! Obrażam się.
- Proszę bardzo- wzruszyłam ramionami pewna, że zaraz obróci wszystko w żart. Ale jego milczenie trwało.
- No proszę, jeszcze dobrze się nie przywitali, a już zdążyli się posprzeczać! – Krzysiek był w niebo wzięty.
- Ty się nie odzywaj! Szczujesz na mnie psa!
- To nie moja wina, że nie lubi nielubiących siatkówki.- Wzruszył ramionami. Przewróciłam oczami i zaczęłam iść w stronę domu.
- A ty dokąd!?- Zawołał za mną Michał.
- Zjeść coś, położyć się i spać.
- Nie ma mowy o żadnym spaniu młoda damo!- Niemal wrzasnął. Zatrzymałam się w pół kroku i obróciłam w jego stronę.
- A to niby dlaczego?
- Bo jedziesz z nami.
- Gdzie?
- Zobaczysz.



*****
Hej ;) Wiem, że krótki... Musicie mi wybaczyć. Po prostu chciałam, żeby reszta była niespodzianką :D Postaram się już w kolejnych rozdziałach nie nudzić. 

WAKACJE!

Tyko na to czekałam xD Jak tam świadectwa? Z paskiem? Plany na wakacje jakieś macie? ;)

Najprawdopodobniej jadę do Pragi pod koniec lipca ;D 

A na razie robię to, co kocham nie musząc się uczyć: czytam książki, oglądam seriale i oczywiście piszę ;) 

Dziękuję za komentarze i wyświetlenia ;**
Wciąż nie mogę wyjść z szoku, że jeszcze ktokolwiek czyta mój poprzedni blog i mimo rzadko pojawiających się rozdziałów, jest ktoś tutaj ;o 

Pozdrawiam ;**



sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział XXVII



- Ola? Ola! Powiedz coś, błagam… - Otworzyłam oczy i pierwsze co zauważyłam, to czarne plamy. Nadal nie zniknęły. Ktoś do mnie mówi, ale nie mam pojęcia kto. Może Alan? Skończył już mecz? Na pewno… Najważniejsze, że Dominika się znalazła…
- Ola…- płaczliwy głos dziewczynki przywrócił mnie do żywych. Zamrugałam kilka razy.
- Jestem… Co się stało?- Uniosłam się lekko i wtedy okazało się, że leżę na podłodze. Nade mną klęczy Bartman z zatroskana miną, Sebastian zaciekawiony i troszkę przestraszony… To samo Domi Nad nimi stoi nie kto inny, jak Alan Morczewski. Gdyby nie to, że nie miałam siły, pewnie znów bym zemdlała.
- Zemdlałaś!- Uświadomił mnie Seba.
- Nie wstawaj, połóż się… - Wydawał mi polecenia Zibi, co powoli wykonywałam.- Już zadzwoniłem po karetkę.
- Co?!- Natychmiast się zerwałam do pozycji siedzącej, co zaowocowało mocnym, rwanym bólem z tyłu głowy. Skrzywiłam się.
- Połóż się, zaraz będzie karetka…- Poprosił grzecznie Alan. Położyłam się więc znów na podłodze.
- Jak mogłeś to zrobić!?- Naskoczyłam na Bartmana. – Będą chcieli mnie wziąć do szpitala! Niepotrzebnie wzywałeś pogotowie…
- Tak właściwie to ja zadzwoniłem- przyznał się Alan. Widząc moją minę, natychmiast posłał mi błagalny wzrok.- Nie wkurzaj się…
- Lepiej,żeby zbadano, dlaczego zemdlałaś- dołączył się Bartman.
- Po prostu…- zaczęłam, ale zrezygnowałam.- Nic mi nie jest.
Ale nie dali się nabrać.

*** 

Dwie godziny później leżałam na kanapie w salonie Ignaczaków. Przywiózł mnie tutaj Bartman, zajął się dziećmi. No i mną. Chociaż stanowczo nalegałam, że sobie dam radę!
Uparty kretyn!- napisałam w swoim dzienniku, gdy Zibi udał się do kuchni.- Kazał mi leżeć i odpoczywać, skoro nie chciałam jechać do szpitala. Czy on nie rozumie, że nic mi nie jest? Straciłam przytomność tylko na krótką chwilę! I to przez ten stres. Zanim opuściłam szkołę, Alan tysiąc razy mnie przepraszał. Mówił, że to przez niego to wszystko się stało. I że już nigdy tego błędu nie popełni. Wtedy poczułam złość. Na niego. Co za idiota! 

- To może przeczytaj te swoje epitety na mnie?- W drzwiach stanął Zbyszek.
- Skąd niby…
- Masz minę, jakbyś miała ochotę kogoś zabić. To z pewnością na mnie?
- Może…- Zamknęłam zeszyt i odłożyłam na stolik. Siatkarz podszedł i podał mi szklankę z herbatą.
- Lepiej Ci?
- Oczywiście, że tak! Próbowałam ci powiedzieć od samego początku!- Wykonał gest ręką, więc posunęłam się mu. Usiadł na sofie obok mnie.
- Po prostu się martwię o ciebie- przyznał.- Od jakiegoś czasu zauważyłem, że dziwnie się zachowujesz.
- Co to znaczy?- udawałam wyluzowaną, jednak nie udało mi się go zwieść.
- Po prostu… pamiętaj, że zawsze mogę ci pomóc…- Chwycił mnie delikatnie za dłoń i lekko ścisnął.
- Nie zawsze da się pomóc…- szepnęłam.
- Ale można próbować, Olu. A musisz wiedzieć, że jestem w stanie dużo dla ciebie zrobić- uśmiechnął się lekko. Patrzyłam na jego dłoń trzymaną na mojej. A potem prosto w jego oczy. Ma ładne, zielone oczy.
- Dziękuję.
- Nie musisz… Po prostu…
- Wróciliśmy!- Głos Igły rozniósł się po całym domu. Natychmiast wyrwałam rękę od Zbyszka i wcisnęłam się jeszcze głębiej w poduszkę. – O, widzę, że sobie gawędzicie!
- Jak tam mecz?- uśmiechnęła się wchodząca za mężem Iwona.
- No cóż…- Zaczęłam,  wyjawić prawdę. Ale wtedy odezwał się Zibi.
- Mecz, jak mecz. Pełen wrażeń!- Pokiwałam głową by przyznać mu rację, ale kiedy nie patrzyli spytałam go szeptem:
- Co to miało być?!
- Powiesz im później – mrugnął do mnie. O ile samo się nie wyda- pomyślałam. Poszłam do swojego pokoju i schowałam pamiętnik. Wracając, wpadłam na Igłę.
- Jak tam Alan?- wyszczerzył się.
- Nie najgorzej…- Wyminęłam go i usiadłam tak jak wcześniej na kanapie. Nie mogę mu się zwierzać. Nie teraz. Zwłaszcza gdy jest możliwość… Że on jest moim ojcem. Na to wspomnienie aż rozbolał mnie brzuch.
- Twoja mina przeczy słowom- drążył.
- Serio nie mam ochoty o tym gadać już dzisiaj- skrzywiłam się, na co nic nie powiedział tylko przepuścił. Odetchnęłam z ulgą i usiadłam na swoim poprzednim miejscu. Po chwili zauważyłam, że Zbyszek się zbiera.
- Idziesz już?- zasmuciła się Iwona.
- Jestem tutaj ostatnio chyba zbyt częstym gościem- zaśmiał się głośno.
- Nam to nie przeszkadza- odpowiedziała z szerokim uśmiechem.- Nie zostaniesz jeszcze na kolacji?
- No przecież widzisz, że mu się śpieszy…- mruknął Igła zerkając na mnie.
- Krzysiek! To nie było  miłe- skarciła go małżonka.
- Igła ma rację…- opanował Zibi.- Muszę być wcześniej w domu. – Schował telefon do kieszeni spodni, założył czarną kurtkę do połowy ud i szary szalik. – To dobranoc wszystkim! Pa dzieciaki!- Zawołał w głąb domu. Natychmiast Dominika przybiegła i skoczyła mu do nóg, a Sebastian wskoczył na plecy.
- Przyjdziesz niedługo?- spytał chłopiec.
- Jak tylko twój ojciec mnie nie wygoni, to jasne- zachichotał i odstawił dzieciaki na ziemię.- Pa, Iwonko.- Uśmiechnął się do niej, po czym jego wzrok padł na mnie. Tylko puścił mi dyskretne oczko i poszedł. Cała ta akcja trwała może z trzy minuty. Mi się dłużyła w nieskończoność. Pragnęłam zapomnieć o wszystkim, co się dziś wydarzyło.
- To ja pójdę do siebie- oświadczyłam, podnosząc się.
- A, Ola!- Zawołał za mną Krzysiek.
- Ta?
- Święta spędzimy u rodziców Iwony w Katowicach.- Kiwnęłam tylko głową i szybko udałam się do swojego pokoju. Nie mogłam wytrzymać i wyciągnęłam pamiętnik. Założyłam słuchawki i puściłam 1D. 

Tak, niech ten dzień się już skończy na dobre. Miałam nadzieję na wspaniale spędzony czas z… Alanem. A dostałam nerwowy dzień z dwójką małych dzieci, oraz jednym dużym facetem. Normalnie odjazd! To wszystko nie miało być tak… Inaczej zaplanowałam każdą minutę tego meczu. Chociaż w sumie najważniejsze, że nasza szkoła wygrała. Bo chyba wygrała? Nawet tego nie wiem …

Natychmiast chwyciłam telefon i wysłałam wiadomość do Bartmana:

Wyślij: Ten mecz to w końcu wygraliśmy, czy nie?
Odpowiedź: Wygraliśmy 3:1

Tak więc wygraliśmy 3:1. Musiałam się upewnić. Jeszcze nie poinformowałam Ignaczaków o całej sprawie… W sumie to nie wiem, jak zareagują. Chyba zaczynam się bać.
Dobra, nowa kwestia. Nowo – stara jak by nie patrzeć. Święta u rodziców Iwony, znaczy moich nie będzie. Nie rozumiem nadal, dlaczego nie mogę wrócić na przerwę świąteczną do Anglii? Przecież to by było idealne rozwiązanie dla wszystkich. Jak bym się nikomu nie narzucała, a oni mieliby święty spokój przez tydzień. No, stęskniłam się za moimi przyjaciółkami, mamą… tatą. I moim chomikiem! Tak, za nim też, chociaż non stop irytował mnie ciągłym skrobaniem w ściankę klatki. Na samo wspomnienie mam ciarki na całym ciele.
Powinnam się uczyć do matury. Powinnam. A co robię? Odkrywam swoje DNA. Bardzo mądre z mojej strony. Jak ja nie zdam dobrze matury to osobiście się pochlastam. A siatkarze wcale mi w tym nie pomagają. Znaczy się w nauce.
Lepiej to ja pójdę zaraz spać.

Schowałam pamiętnik i wyszłam na kolację. Usiadłam na swoim stałym miejscu. Jak zawsze dzieciaki dużo opowiadały o tym, co się działo w szkole. Az w końcu nadszedł temat meczu.
- … A na mecz z Olą już nie pójdę!- zakomunikował nagle Sebastian. Ignaczakowie zaskoczeni spojrzeli na syna, a później na mnie. Westchnęłam głośno.
- Właśnie miałam…
- O co chodzi Seba?- wszedł mi w słowo Igła.- Nie bawiłeś się fanie z Olą?
- On płakał! Sebastian płakał!- zachichotała Dominika.
- Nie płakałem! Ja nie płaczę!
- Ola, o co chodzi?- zwróciła się do mnie Iwona. No dobra, to teraz. O matko, co ja powiem? A jak już w życiu mi nie zaufają…
- No więc… Nie wiem, jak wam to powiedzieć, ale nie spisałam się za dobrze. – Spojrzeli po sobie, ale nie odzywali się czekając na ciąg dalszy.- Poszłam do łazienki z Dominiką… I ona … Nagle zniknęła.- W tym samym momencie Ignaczakowie spojrzeli na młodszą córkę, jakby bojąc się, że to nie ona siedzi z nami przy stole.
- Nie mów, że po raz kolejny ci zwiała?- zachichotał Krzysiek.
- Co? Jak to po raz kolejny…?- Zdezorientowana wypuściłam z dłoni mocno ściskany widelec. Na pewno jestem blada, albo czerwona.
- Ona potrafi takie numery wywijać- uśmiechnęła się Iwona do mnie, a później ucałowała małą w czubek głowy. – Moim rodzicom zniknęła z oczu w centrum handlowym. Po godzinie znaleźli ją w dziale lalek Barbie.
- O Boże!- Chwyciłam się za twarz przerażona.
- Uspokój się bo znowu zemdlejesz!- Nakazał mi Seba. Tym razem to jego rodzice zrobili przerażone miny.
- Zemdlałaś?- Igła spojrzał na mnie, jakbym zaraz miała się rozsypać.
- To przez te emocje… Bo nie uraczyliście mnie powiadomić o drobnym szczególe!
- Byłaś w szpitalu?- Dopytywała Iwona.
- Wujek jej pomógł, a taki chłopak zadzwonił po pogotowie!
- Seba, bądź cicho!- syknęłam na niego.- Masz za duży język.
- Faktycznie mogliśmy ci powiedzieć, ale myśleliśmy, że z Zibim dacie sobie radę…
- To nam się udało!- klasnęłam w ręce. – Mogę już iść do siebie?
- Dobrze się czujesz?
- Tak, chciałabym iść spać już…
- Okej.- Uśmiechnął się do mnie Krzysiek. Odpowiedziałam tym samym i wyszłam, wcześniej piorunując wzrokiem młodego, na co on pokazał mi język. Super. 




*******
Witajcie! Dawno mnie tutaj nie było ;/Ale już skończyły się poprawy i prawie wszystkie szkolne rzeczy, więc będę miała więcej czasu ;) Tylko czekać na oficjalne zakończenie roku szkolnego! 

Postaram się w wakacje nadrobić zaległości, ale nic nie obiecuję.

Dziękuję za ponad 20tys. wyświetleń! Kocham Was <3

Pozdrawiam ;**

czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział XXVI



- Co TY tutaj robisz?!- Moje zaskoczenie chyba go rozbawiło.
- Zostałem wezwany- wyszczerzył białe zęby.
- A jaśniej?- uniosłam jedną brew.
- Zibi pomoże ci z dzieciakami- uśmiechnęła się do mnie Iwona przechodząc do łazienki. Zamurowało mnie całkowicie. Nawet nie usłyszałam wrzasku Sebastiana biegnącego w stronę Bartmana.
- Wujek!
- Siema młody- rozczochrał mu włosy, na co Seba się oburzył.
- Nie rób tak! Czesałem je…
- No normalnie jakbym ciebie słyszał Krzysiu- zachichotał atakujący.
- Igła, wyjaśnisz mi o co chodzi?- popatrzyłam na niego z byka.
- Pójdziesz na mecz ze Zbyszkiem, Dominiką i Sebastianem.
- A-a-ale…
- Zibi pomoże ci z nimi. Sama nie dasz rady mając głowę w chmurach.
- A-a-a-a-alee…
- Powiedziałem, że coś wymyślę? Powiedziałem. Wymyśliłem? Wymyśliłem. Ciesz się, że w ogóle powierzam ci opiekę nad moimi dziećmi!
- Krzysztof, nie przesadzaj już…- odezwała się Iwona z łazienki.
- Ja nie przesadzam! Zobaczysz, oni sprzedadzą nam dzieci przy pierwszej lepszej okazji i uciekną!
- Kto by tam chciał nasze dzieci- popukała go palcem w czoło, przechodząc obok.
- No nie wiem- wzruszył ramionami.- Nie słyszałaś o tych przewoźnikach i handlarzach?
- Ale ty masz bujną wyobraźnię!
- Ktoś musi w tym domu.
- Miałeś coś wymyślić, a nie zostawiać mi na głowie dwójkę małych dzieci!
 - No przecież nie będziesz sama. Razem sobie poradzicie z nimi. Nie są aż tak niegrzeczni. Dobra, to my się zbieramy. A !- Zwrócił się do mnie wkładając czarny płaszcz.- Zibi będzie cię pilnował. Więc nie próbuj uciekać z tym swoim Alanem.
- Czyli co? Zostawiacie mnie z trójką dzieciaków na głowie i karzecie się dobrze bawić?- zażartował atakujący.
- Pokrótce tak to właśnie wygląda- klasnął w ręce Igła.- Dzieciaki żegnamy się!- Dominika wskoczyła mu w ramiona, pożegnali się i wyszli. Ja tymczasem stałam w miejscu.
- Nie ubierasz się? Powinniśmy już wyjść.
- Zastanawiam się, czy jest w ogóle sens- mruknęłam i udałam się do kuchni. Dominika i Sebastian już wyszykowani czekali tylko na nasz znak.
- Czemu? Chyba nie wstydzisz się nas…
- Będziesz odciągał całkowicie uwagę od meczu!
- Może nie… Założę maskę Zorro!
- A może zrobimy tak, że ty się zajmiesz dzieciakami w domu… A ja pójdę na mecz?- Zadowolona ze swojego pomysłu wyszczerzyła się do niego.
- Nie ma szans. Obiecałem Krzyśkowi, że się tobą zaopiekuję.
- Czy ja jestem jakimś małym dzieckiem?!- wzburzona spakowałam do torebki kubek z herbatą i ciastka dla dzieci. Nie odpowiedział mi tylko poszedł ubrać kurtkę Dominice. Nadal trochę wzburzona wzięłam torebkę i poszłam za nimi do ganku. Pięć minut później jechaliśmy na halę szkolną. Na miejscu nie było bardzo dużo ludzi. Przede wszystkim wierni kibice drużyn. Chłopcy się rozgrzewali, więc zajęłam miejsce na niższych rzędach naszej malutkiej widowni ciągnąc za sobą Dominikę. Usadowiliśmy ze Zbyszkiem dzieciaki między nas. Po chwili zauważył mnie Alan. Podbiegł szybko z szerokim uśmiechem.
- A jednak jesteś!
- A co? Cieszysz się?
- No jasne! Wiedziałem, że przyjdziesz. I to nie sama…- zerknął na moją lewą stronę.
- Dominika, Sebastian. To jest Alan- przedstawiłam ich sobie. Chłopak uśmiechnął się do nich i przybili sobie piątki. – Ze Zbyszkiem się znacie?
- Oficjalnie nie…- Przedstawiłam więc ich sobie. Mocno uścisnęli sobie dłonie i przez dłuższą chwilę nie puszczali. – Dobra, to ja idę.- Zwrócił się do mnie szeroko uśmiechając.
- Idź, idź. Powodzenia!- Tylko mrugnął w odpowiedzi. Za to nachylił się do mnie Zbyszek.
- I to za nim tak przez cały czas latasz?
- Ja za nikim nie latam!- Broniłam się.
- To dobrze bo nie ma za czym- wyszczerzył się szyderczo. Jak to nie ma za czym?! Jak to nie ma?! Ludzie, Alan to największe ciacho w szkole. Ba, może i w całym kraju! I kto by pomyślał, że przez jedną osobę tak bardzo spodoba mi się Polska. No dobra, może nie podoba… Ale już jej nie nienawidzę.
- Nie miej takie miny!
- Jakiej? Takiej?
- Mówię serio. Nie masz za czym się oglądać.
- Przyszłam na mecz.
- Ciekawe, że jak ja ciebie zapraszam to nigdy nie masz czasu- zmarszczył brwi.
- Chcesz się teraz ze mną na ten temat kłócić?!- wkurzona obróciłam się całkowicie w jego stronę a z oczu chyba ciskały błyskawice.
- Pięknie wyglądasz, kiedy się złościsz- uśmiechnął się lekko, a w policzkach pojawiły się ledwo widoczne dołeczki. Tego uśmiechu jeszcze nie widziałam u niego. Omiatał wzrokiem moją twarz. Momentalnie złagodniałam, odchrząknęłam i wróciłam do poprzedniej pozycji. Nadal jednak czułam na sobie jego spojrzenie. Nie podoba mi się to. Całą swoją uwagę skupiłam na rozgrzewce młodych siatkarzy. W końcu zaczęli grać. Nudziłam się niemiłosierni. Naprawdę nie wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi. W końcu odezwałam się do Zbyszka.
- Czemu sędzia zagwizdał, kiedy on serwował?
- Bo przekroczył linię przy zagrywce- miał taką minę jakby to było oczywiste.
- Aha.- Tylko na tyle mnie było stać. – A czemu teraz dał punkt im? No przecież to dla nas!
- Ciszej Ola- zachichotał Zibi.
- Nie wpadła w boisko!- wytłumaczył mi Sebastian.
- Nie rozumiem tego. Głupia gra.
- Każda gra musi mieć swoje zasady- uśmiechnął się cierpliwie Bartman.
- No ale to nie jest normalne! Widzieć każdy szczegół, w którym miejscu piłka spadła. Albo stopa zawodnika- naburmuszona założyłam ręce na klatce piersiowej.
- Wyglądasz jak dziecko- zaśmiał się głośno Seba.
- No nie? Prawie jak Dominika!- Dodał siatkarz ze śmiechem. Mała słysząc swoje imię spojrzała się na nas, a potem znów bawiła się swoją zabawką.
- Tak, nabijajcie się dalej- przewróciłam oczami.
- Ja wiem zasady siatkówki, a ty nie wiesz!- Sebastian poklepał mnie po ramieniu.- Żal mi cię.
- Ty mały mądralo!- Prawie krzyknęłam. Zbyszek rył ze śmiechu. - Masz ojca siatkarza, to czego ty się spodziewasz, hę?
- Twój chłopak gra!- Zbyszek przestał się śmiać na te słowa chłopca.
- Jaki mój chłopak?- Strzeliłam face plama.
- Ten co tu był- uśmiechnął się z wyższością do mnie.
- Alan nie jest moim chłopakiem! On ma dziewczynę.- Udawałam oburzenie i rozśmieszenie jednocześnie, ale w głowie przemknęła mi myśl, że to serio wyglądało tak, jakby to był mój chłopak. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ale nie martw się, jej to nie przeszkadza- mruknął do młodego Zbyszek. Zdziwiona spojrzałam na nich. Porozumiewawczo skinęli do siebie głowami. Dominika niczego nieświadoma podeszłą do mnie.
- Chce mi się siku- zrobiła słodką minkę.
- O masakra- wymsknęło mi się.
- Taka oto jest reakcja młodej matki po tym, jak córka ogłasza swoją potrzebę- zachichotał siatkarz.
- No dobra. To co teraz?- Przerażona  chroniłam brzuch torebką kurczowo ją przytrzymując. Jednocześnie udawałam, że interesuję się oglądaniem meczu.
- Wiesz, ja raczej nie pójdę z nią do damskiej toalety. Męskiej tym bardziej- wyszczerzył się.
- Ja w życiu nie byłam z dzieckiem w łazience!- Powiedziałam to troszkę głośniej niż zamierzałam.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz- niespodziewanie odezwał się Seba.
- O, nasz mądrala się odezwał- rozczochrałam mu włosy.
- Ania, siku mi się chce!- Szturchnęła mnie za rękaw Dominika.
- No dobrze, idziemy…- Wzięłam ją na ręce i przeszłam.
- Iść z wami?
- Teraz to już sobie jakoś poradzę, dzięki!- Żachnęłam się. Wyszłam z hali i udałam się do łazienek damskich. – Umiesz się sama załatwić?- Spytałam stawiając dziewczynkę na podłodze i otwierając drzwi do kabiny.
- Umiem.
- To jak coś, to wołaj mnie- zamknęłam za nią drzwi. W tym czasie przejrzałam się w lusterku i uczesałam włosy.
- Ola! Już skończyłam!- zawołała Dominika, więc otworzyłam drzwi. Na szczęście mała nie narozrabiała. Pomogłam jej odpowiednio zapiąć spodnie i umyć ręce.
- To teraz ty poczekaj, dobrze? Nie ruszaj się stąd- pogroziłam palcem i zajęłam inną kabinę. To mój pretekst do chwilowego wytchnienia od hałasu na hali. Wcale mi się tam nie podoba. Zibi ostrzegał, że to inny mecz będzie niż w lidze. Ale nie mam porównania. Zresztą to jest nie ważne. Najważniejsze, że zaprosił mnie tutaj Alan. Jak pięknie by mogło być, gdyby nie dzieciaki i Bartman. Byłoby idealnie! No właśnie… Dominika czeka. Westchnęłam ciężko kilka razy, przekręciłam klucz i wyszłam.  - Już wracamy!- Uśmiechnęłam się do… pustego pomieszczenia. W tej chwili miałam tysiące myśli.- Dominika? Gdzie się schowałaś?- Zaczęłam się rozglądać i zaglądać do pustych kabin. – Dominika!- W tej chwili wyszła z jednej kabiny młoda kobieta. Spojrzała na mnie i zaczęła myć ręce.
- Szuka pani tej małej dziewczynki?- uśmiechnęła się do mnie do lustra.
- Widziała ją pani?
- Wychodziła stąd. Chciałam ją zatrzymać, ale powiedziała, że idzie do brata.- Przerażona miałam ochotę uderzyć tę kobietę. Cała sytuacja trwała może z trzydzieści sekund. Natychmiast wzięłam torebkę i wybiegłam.
- Dominika!- wrzasnęłam na cały głos. – Matko, przecież nie mogła rozpłynąć się w powietrzu!- Natychmiast wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do Bartmana.
- Potrzebna ci pomoc w damskiej toalecie?- zachichotał do słuchawki.
- Dominika zniknęła!- krzyknęłam.- Nie wiem, gdzie jest…
- Co?! Gdzie jesteś?
- Na głównym korytarzu, szukam jej!- Mój głos był… brzmiał, jakbym się miała zaraz rozpłakać.
- Nie ruszaj się! Idziemy do ciebie!- Natychmiast się rozłączył. Nie powiem, jestem przerażona. Jak to się mogło stać? Dlaczego nie zaczekała na mnie tak, jak ją prosiłam! Uparty bachor kuźwa!
- Olka?!
- Tutaj!- Odwróciłam się w stronę nadchodzących dwóch postaci. Podbiegli do mnie. – Ja nie wiem… Nie mam pojęcia!
- Uspokój się.- Zbyszek mówił spokojnie i stanowczo.- Nie mogła wyparować. Znajdziemy ją.
- A jak nie?
- Seba, gdzie mogła iść twoja siostra?- uklęknął przed chłopcem. Ten z kolei był przestraszony i miałam tylko nadzieję, że się nie rozpłacze.
- Nie wiem…- głos też miał słaby.
- Była już taka sytuacja kiedyś?- uśmiechnął się do niego Zibi dodając otuchy.
- Nie wiem- pokręcił głową chłopczyk.
- Na pewno nie masz pojęcia, gdzie mogłaby być?- dopytałam, starając się naśladować spokój siatkarza. Kolejny raz zaprzeczył. Mimowolnie westchnęłam zniecierpliwiona.
- Dobra. Trzeba zawiadomić Krzyśka.
- Nie!- krzyknęłam.- Nie możemy…
- Musimy, Ola. To nie jest zgubiona łyżka, czy strzaskany talerz. To dziecko!
- Najpierw poszukajmy… Proszę. Znajdziemy ją…
- Dobrze. Ale jak za pół godziny…
- Wtedy powiemy Ignaczakom- uśmiechnęłam się słabo. W sumie to jest mi słabo i czuję, jakbym zaraz się miała przewrócić.
- Dobra, to ja biorę Sebastiana i szukamy w tamtej stronie szkoły- oznajmił wskazując  za siebie. Oddalili się.  Poszłam w drugą stronę. Zaczęłam wołać po imieniu dziewczynkę. Wkrótce dołączyło się do poszukiwań kilka innych osób. W tym kobieta z toalety.
- Jestes pewna, że nie mogła wyjść na zewnątrz?- dopytała starsza pani, towarzysząca mi.
- Jestem pewna. Niemożliwe żeby otworzyła tak ciężkie drzwi…
- W takim razie na pewno jest w budynku.
- Nie znam zbyt dobrze tej szkoły… Dopiero do niej zaczęłam chodzić. Ona może być wszędzie!
- Znajdziemy ją, zobaczysz- uśmiechnęła się pocieszająco do mnie.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę.- Zaczęłam się dławić od środka. Chce mi się płakać, ale nie mogę w tym momencie. Zerknęłam na zegarek. Za pięć minut spotykamy się w korytarzy głównym i decydujemy co dalej. A ja już wiem co dalej będzie.
Przegięłam.

*** 

Spotkaliśmy się w tym samym miejscu. Pierwsze co zobaczyłam, to Złego Zbyszka. Potem załamanego Sebastiana. Który płakał. Podeszłam do nich obejmując się ramionami, jakby było mi zimno.
- Więc trzeba zadzwonić. Nie ma wyjścia…- szepnęłam Bartmanowi, nawet nie patrząc mu w oczy. Próbuję nie płakać. Oczy na pewno mam całe szklące się. Jeśli u niego zobaczę rozczarowanie wypisane na twarzy, nie wytrzymam i się rozpłaczę. Nie wiem, dlaczego mi na tym zależy. Nie, żeby nie płakać. Ale żeby Zbyszek nie był rozczarowany. Nie chcę, żeby przestał mnie traktować tak, jak na początku. Żeby nigdy nie przestawał na mnie patrzeć, jak na równego sobie. Sama siebie nie rozumiem. Dobra, może na mnie teraz krzyczeć. Jestem gotowa na to. Zasłużyłam.
Ale zamiast tego, siatkarz nic nie powiedział. Zrobił dwa kroki bliżej, przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił.
- Nie płacz- szepnął mi we włosy.- Znajdziemy ją. 
Zacisnęłam mocniej zęby. Poddałam się i po prostu cała wtuliłam w ramiona Zbyszka.
Nie wiem, ile stałam w jego objęciach. Ale w końcu przerwał nam głos starszej kobiety.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale chyba zguba się znalazła.- Natychmiast oderwałam się speszona od siatkarza i rozejrzałam wokół. Po drugiej stornie korytarza szedł wysoki mężczyzna, ubrany w czarny strój. Zapewne ochroniarz, który miał za zadanie pilnować dzisiejszego meczu. Za rękę trzymał małą dziewczynkę uśmiechniętą od ucha, do ucha. Poczułam tak wielką ulgę i radość, że zaczęłam biec w jej kierunku.
- Domi!- krzyknęłam porywając ją w ramiona. Mała przytuliła się do mnie i zaczęła śmiać. Odstawiłam ją na podłogę.- Jak mogłaś wyjść z łazienki! Prosiłam, żebyś na mnie poczekała?
- Przepraszam- wysepleniła i pobiegła do brata.
- Dziękujemy, że ją pan przyprowadził- odezwał się zza moich pleców Zbyszek.
- Dziewczynka szukała brata. Nie ma sprawy- uśmiechnął się i poszedł dalej.
- Widzę, że już nic nie pomogę- odezwała się kobieta.
- Dziękujemy za pomoc- uśmiechnęła się do niej szeroko.
- Nie dziękujcie!- Machnęła ręką.- Ważne, że dziecko całe i zdrowe. Tylko… uważajcie na nią. I na syna też!- Zrzedła mi mina. Kobieta oddaliła się, a ja powoli obróciłam w stronę Bartmana.
- Czy ona…- Moja mina musiała go bardzo rozbawić, gdyż zaczął się głośno śmiać, trzymając za brzuch. – To nie jest śmieszne! Ona stwierdziła, że mamy dwójkę dzieci!
- Co z tego hahahaha!
- Dostał głupawki- oznajmiłam dzieciom. – Chodźcie, zostawimy go samego.
- Dobra, dobra. Już się opanowałem!- przestał się śmiać, chociaż nadal się szeroko uśmiechał.- Najważniejsze, że Dominika jest cała.
- W jednym kawałku!- Sebastianowi również poprawił się humor. A mi nadal jest słabo. I duszno.
- Możemy już iść?
- Ola, wszystko w porządku?- Zbyszek zaniepokojony podszedł do mnie.
- Tak. Tylko, czy możemy wyjść?- poprosiłam słabym głosem. Im bardziej się denerwowałam, tym bardziej traciłam siły. Zaczynają mi latać przed oczami czarne plamy. – Proszę…
- Dobrze, chodź. Usiądziesz przed budynkiem…- Objął mnie jedną ręką i zaczął prowadzić w stronę wyjścia. Szkoda tylko, że to taka długa droga. A ja potrzebuję powietrza! – Ola, nie zamykaj oczu… Olka!
Więcej nie usłyszałam.




*****
Hejo ;) Co myślicie o tym u góry? 

Dziękuję za komentarze i wyświetlenia!

O nowych rozdziałach informujcie mnie w komentarzach ;*

Pozdrawiam, buziaki ;***