- Frytki czy
hamburger?
- Opcja
numer dwa.- Odpowiedziałam nie patrząc na siatkarza. Jesteśmy w drodze do
Krakowa na spotkanie z Nieznanym. Naprawdę nie wierzyłam, że Zbyszek ze mną
pojedzie. Chociaż przyrzekał, że nic się nie stanie, jeśli jeden dzień poświęci
dla mnie, to i tak źle się z tym czuję. Powinien teraz być z Tamarą.
Po kilku
minutach dołączył do mnie siadając naprzeciwko.
- Nie ma to
jak McDonald's. – Mruknął otwierając swoje jedzenie.
- A czy ty
nie powinieneś przypadkiem przestrzegać diety? – Zrobiłam podejrzliwa minę.
- Jeden
hamburger na miesiąc to nie przestępstwo!- Wzruszył ramionami.
- Coś mi się
wydaje, że częściej jecie niezdrowe jedzenie.
- I odezwała
się ta, która je samą zdrową żywność.- Parsknął śmiechem.
- Z
pewnością lepiej się odżywiam, niż siatkarze.- Odparłam odgryzając kawałek
bułki z kotletem.
- I tak
wiem, że w nocy podjadasz z lodówki Ignaczaków!
- Nieprawda!
- Wiem to ze
źródła.- Uśmiechnął się znad kanapki.
- Jeśli od
Igły to musisz wiedzieć, że prawdopodobnie to on podjada. A żeby się Iwona nie
wkurzała na niego, to zwala na mnie.
- A ty
oczywiście jesteś poszkodowana.- Zachichotał.
- Zgadłeś.-
Uśmiechnęłam się.
Dalej
jedliśmy w milczeniu, dopóki nie przerwały nam jakieś nastolatki z kartkami i
aparatami w rękach. Z dziesięć minut musieliśmy poświęcić na te bzdety. Gdy w
końcu fanki sobie poszły, zebraliśmy rzeczy i wyszliśmy z maca.
- Już
myślałam, że cię pożrą!- Westchnęłam zajmując miejsce pasażera.
- Część
mojej pracy.- Odparł obojętnie.
- Naprawdę
ci to nie przeszkadza?- Nie dowierzałam.
- Nie
bardzo. Znaczy wiesz, ja ich rozumiem.
- To znaczy?
- Gdybym
spotkał siebie… Tez bym chciał autograf i zdjęcie.- Wyszczerzył się do mnie.
I wszystko
jasne!
- Aleś ty
dowcipny! Ale tak serio. Nie męczy cię to ciągłe podpisywanie, fotografowanie,
wywiady…
- Czasem
tak. Wtedy po prostu nie zwracam uwagi. Zazwyczaj uciekam, gdy mam zły humor.
- Dzisiaj
nie masz?
- Nie.
Przecież mam super towarzystwo!
- Dzięki.-
Szturchnęłam go w ramię.
I ogólnie
tak nasza wycieczka przebiegała. Wciąż rozmawialiśmy. A nawet zgodziłam się
zaśpiewać! No cóż, dostałam głupawki, więc… Tak jakoś wyszło, że przez ostatnie
dziesięć minut nic nie robiliśmy tylko się śmialiśmy.
Pół godziny
i znaleźliśmy odpowiedni lokal, gdzie przebywał człowiek, z którym mieliśmy się
spotkać. Akurat skończył swój wykład, więc podeszłam do niego. Jako że
ochroniarz już nas znał, nawet nie mrugnął, kiedy obok niego przeszliśmy.
- Dzień
dobry.- Przywitałam się. Mężczyzna spojrzał na mnie.
- O, witaj.
Jednak przyjechałaś!- Podał mi rękę, którą uścisnęłam. – I jest twój drogi
przyjaciel!
- Dzień
dobry.- Odparł grzecznie Zibi. Zerknęłam na niego z ukosa, czy aby na pewno
dobrze się czuje. Ale wygląda na to, że siatkarz postanowił zachowywać się przyzwoicie.
- Możemy
przejść do rzeczy?- Zapytałam od razu ciekawa, co takiego ten człowiek ma mi
jeszcze do powiedzenia.
- Tak.
Chodźcie za mną.- Skierował się do kawiarni obok. Zamówiliśmy ciastka i kawy, a
następnie przeszliśmy do interesów.
- Więc?-
Ponagliłam.- Napisał mi pan, że zna moją matkę. I mnie. Jakim cudem?
- Poznaliśmy
się, gdy byłaś małym dzieckiem. Twoim przyszywanym ojcem jest mój brat.
Zamarłam z
filiżanką przy ustach.
- Co?- Tylko
na tyle było mnie stać.
-
Powiedziałem, że…
- Wiem, co
pan powiedział!- Odłożyłam naczynie na stolik i nachyliłam się do niego. – Mam panu
wierzyć?
- Nie wiem,
kto jest twoim biologicznym ojcem, ale Mariusz Sowecki jest moim bratem. A więc
jestem twoim wujkiem.
- Mój ojciec
nie ma rodzeństwa.- Prychnęłam pewna, że Nieznany żartuje.
- Tak ci
powiedzieli?- Uniósł brwi.
To mnie
zastanowiło. Jak mogłabym nie wierzyć temu człowiekowi, skoro moi rodzice ze
wszystkim mnie okłamywali od dzieciństwa? Skoro kłamali na temat ojcostwa, to
dlaczego nie mogliby wymyślić kolejnego łgarstwa? To takie logiczne!
- Okej. Ale
dlaczego mieliby to robić?- Wtrącił się Zbyszek przypominając o swojej
obecności.
- Obawiam
się, że nie wiem.- Uśmiechnął się facet. – Od kilkunastu lat nie mam z nimi
kontaktu.
- Czemu
postanowił pan, że mi powie prawdę?- Nie udało mi się usunąć podejrzliwego tonu
z głosu.
- Za dużo
spadło na ciebie, moja droga Aleksandro. Przykro mi tylko, że nie powiedziałem
ci wcześniej. – Jest autentycznie zmartwiony i smutny.
- Jak to
było…? Znaczy… Mój tata… Wie pan co się stało? Dlaczego mam postanowiła
wyjechać z pana bratem?
- Wiedział
tylko Mariusz. Jedyne co mi powiedzieli to, że tak będzie lepiej. Nadal nie
rozumiem tylko, dla kogo.
- Czyli nie
ma pan pojęcia, kim jest mój prawdziwy ojciec?
- Przykro
mi.- Pokręcił głową.- Ale jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy…
- Nadal nie
rozumiem, dlaczego chce mi pan pomóc. Przecież nawet nie jesteśmy rodziną.
- Jesteśmy.
Rodzina to nie tylko więzi krwi.*
- Dziękuję!-
Wstałam i podeszłam do niego. Kiedy i on się podniósł, przytuliłam go z całej
siły.- Faktycznie jest pan trochę podobny do Mariusza.
- Wiem.-
Zachichotał. Gdy wróciliśmy na swoje miejsca, znów się odezwał.- Czy mogę mieć
do ciebie prośbę?
- Tak?
- Mów mi
wujku. To będzie dla mnie zaszczyt.- Mrugnął.
- Jasne.
Fajnie mieć kolejnego wujka.- Uśmiechnęłam się i dopiłam kawę.
***
- Jeszcze
raz dziękuję Zbyszek, że ze mną tam byłeś.- Powiedziałam, gdy wjeżdżaliśmy na
znane mi ulice Rzeszowa.
- Nie ma
sprawy. Co ty na to, żeby wpaść do mnie na kolację? Uczcimy nasze małe
zwycięstwo!
- A Tamara?
Na pewno na ciebie czeka. Nie chcę wam przeszkadzać.
- Nie
będziesz. Poza tym może jej nie będzie. Nie mieszkamy razem. A nawet jeśli… Na
pewno się ucieszy z twojego towarzystwa.
Ehe. Już to
widzę.
Kilkanaście
minut później wchodziłam do jego mieszkania.
- Zbysiu, to
ty?! Czemu tak długo cię nie było? Ja rozumiem. Trening, spotkanie z
przyjaciółmi, ale…- Gdy mnie zobaczyła natychmiast umilkła.
- Witaj.-
Uśmiechnęłam się niezręcznie.
- Tami, nie
będziesz miała nic przeciwko, jeśli Ola zostanie na kolacji?- Zbyszek udawał,
że nic nie widzi. Albo naprawdę nie widział. Jej nie podobało się, że przyszłam
do domu Zbyszka.
- Nie.
Oczywiście, że nie!- Odpowiedziała po dłuższej chwili. – Starczy dla
wszystkich. Umyjcie ręce a ja przygotuję wszystko… Zbyszek, pokarz Oli, gdzie
łazienka.
- Wiem,
gdzie jest.- Wtrąciłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Dziewczyna tylko na mnie
spojrzała. A potem zerknęła na swojego „narzeczonego” i udała się do kuchni.
Weszłam do
łazienki zaraz po siatkarzu. Umyłam ręce i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Mój wzrok zatrzymał się na zielonej szczoteczce do zębów. Ta na pewno nie jest
Bartmana. On ma granatową. Skąd wiem? Miałam okazję już ją zobaczyć. Ta
wiadomość na pewno nie ucieszyłaby Tamary… Wnioskuję więc, że ona śpi u niego.
Powstrzymałam
się, żeby nie zerknąć do szafki i nie sprawdzić, czy nie ma tam jej kosmetyków
i ręczników.
W końcu
wyszłam.
- Nie
gniewasz się?- Usłyszałam pytanie Zbyszka.
- Nie.
- A jednak
jesteś zła.
Cicho zamknęłam
za sobą drzwi i stanęłam w miejscu. Nie powinnam podsłuchiwać, ale…
- Nie
jestem!- Nawet ja zrozumiałam po tonie głosu, że jest inaczej.
- Tami…
- Jaka to
okazja?
- A musi
być? Jest moją przyjaciółką!
- To znaczy,
że każdą przyjaciółkę zapraszasz do siebie na kolację?
- Nie masz z
tym problemu, kiedy ciebie zapraszam.- Upomniał.
- Nie mam.
Ale dziś mieliśmy spędzić cały wieczór razem… I nie tylko wieczór.- Tak bardzo
słyszalna uraza w jej głosie zaczęła mnie irytować.
- Nadrobimy
to jutro…
- No nie
wiem, czy nie przyprowadzisz jakiejś kolejnej swojej przyjaciółki.
- Jesteś
zazdrosna?- Padło takie pytanie, że miałam ochotę się roześmiać. Oczywiście, że
ona jest zazdrosna! Nie rozumiem tylko, dlaczego. Przecież między mną a nim nic
nie ma! Minęła chwila, zanim odpowiedziała.
- Nie… Nie
jestem. – Usłyszałam cmoknięcie. Najwyraźniej się całują. Przewróciłam
mimowolnie oczami.- Ona jest zbyt młoda dla ciebie. Poza tym nie w twoim guście…
Zrobiłam
wielkie oczy. Co za babsztyl! Ja wiedziałam, że nie bardzo podobam się facetom.
Nawet o Alana musiałam walczyć, jak lwica… Ale te słowa mnie dotknęły. Co to w
ogóle miało znaczyć?! Sugeruje, że nie jestem w typie Bartmana. Pff. A niby ona
jest!
No cóż,
najwyraźniej bardziej niż ja.
Doś tego! Trzasnęłam
drzwiami i udawałam, że właśnie wyszłam. Zastałam ich w uścisku, całujących
się. Pierwszy zauważył mnie Zibi.
- Ehm.-
Odchrząknął i odsunął się od kobiety. Ta natychmiast obróciła się do mnie i
szeroko uśmiechnęła. Oddałam tym samym. Nieszczerym, fałszywym uśmiechem.
- Zaraz
wszystko będzie gotowe!- Ogłosiła Tamara. Rozgość się.
Nie wierzę.
Nie mieszka u Zbyszka, a zachowuje się, jakby była panią domu. Bez słowa udałam
się do salonu. Po chwili dołączyli do mnie. Usiedliśmy przy małym stoliku.
- Widzę, że
znasz to mieszkanie.- Udawała obojętną, ale ja wiedziałam, o co jej chodzi.
- O, tak.
Byłam… A właściwie JESTEM częstym gościem u Zibiego.- Posłałam im uśmiech.
Sorry
paniusiu, ale trochę mnie wkurzyłaś. Czas pokazać co się dzieje, kiedy zadzierasz
z Aleksandrą Sowecką. Nie bez powodu mówią na mnie Sowa…
- Och, nie
powiedziałeś mi!- Zwróciła się do siatkarza.
- Bo…
- Nie ma
czym się chwalić, kiedy wciąż potrzebujesz pomocy. Bartman ma strasznie słabe
zdrowie. – Wtrąciłam, zanim zdążył zacząć zdanie. – Nie raz musiałam mu pomóc
zawlec się do łóżka, taki był słaby.
No dobra. Może
z tym łóżkiem przesadziłam…
- Ale
przecież Zbyszek rzadko choruje… Bynajmniej kilka lat temu tak było. Prawda?
- Ja…
- W Polsce
jest inny klimat. Zawsze mówię mu, aby zakładał szalik bo się rozchoruje!-
Coraz bardziej zagłębiałam się w grę, którą Tamara zaczęła grać.
- Mówisz
mi?- Spytał zdezorientowany.
- No
widzisz, Tamaro! Nawet nie pamięta. Tak mnie słucha!- Wskazałam na Bartmana w
geście podkreślenia emocji.
Chyba jestem
dobrą aktorką, bo nawet Zbyszek zaczął się zastanawiać, czy mówię prawdę. Ewidentnie
myślał nad moją odpowiedzią! Jestę MISZCZ.
- Teraz już
nie będziesz musiała mu przypominać. Od tego będzie miał mnie.- Pogłaskała go
po policzku.
- Czy ja
wiem.- Wzruszyłam ramionami.- Nie byłabym taka pewna. Uparte to jak byk! Skoro
mnie nie słucha, to co dopiero ciebie!
- A jednak
spróbuję.- Uśmiechnęła się.
- Może
spróbujmy tej sałatki? Wygląda apetycznie!- Przerwał nam Zbyszek.
- Tak… Z chęcią spróbuję kuchni twojej dziewczyny.-
Uśmiechnęłam się do Tamary, żeby jednak załagodzić sytuację między nami. Nie
chcę, aby od razu uznała mnie za wroga numer jeden.
- Mam
nadzieję, że będzie smakowało.- Również się do mnie uśmiechnęła.
Zerknęłam na
siatkarza. Przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
No cóż,
jeśli Tamara chce mnie do siebie przekonać, będzie musiała się bardzo postarać.
Jakieś
piętnaście minut później usłyszałam dzwonek w telefonie. Wyjęłam komórkę z
kieszeni dżinsów i odebrałam.
- Co tam?
- Wpadniesz
do mnie za godzinę?- Zapytał Alan podekscytowanym głosem.
- Mogę nawet
wcześniej.
- Masz jak
przyjechać?
- Dam sobie
radę. Coś się stało?- Zaalarmowana, natychmiast stałam się czujna. Najwyraźniej
Bartman wyczuł, że się spinam, po posłał mi pytające spojrzenie.
- Po prostu
przyjedź za około godzinę. Idź na tył domu.
I się rozłączył.
- Co jest?-
Zaniepokoił się Zbyszek.
- Muszę
wracać.- Natychmiast wstałam. – Kolacja była naprawdę pyszna.
- Odwiozę
cię!- Podniósł się Zibi.
- Nie musisz…
Pojadę autobusem.- Uśmiechnęłam się do niego. Zerknęłam na Tamarę, która z
niedowierzaniem wpatrywała się w swojego chłopaka. Jednak jego to nie
obchodziło.
- Naprawdę
myślisz, że pozwolę ci w ciemności wracać autobusem?- Prychnął i wyszedł do
przedpokoju.
- Jakoś
wcześniej mu to nie przeszkadzało.- Zachichotałam idąc za nim. W pełni
świadoma, że usłyszała to Tamara. Kurde, ale muszę jej grać na nerwach. No, ale
sama tego chciała!
- Bo byłem
chory!- Bronił się. Już ubrany czekał na mnie. Włożyłam więc buty, oraz kurtkę.
- Jeszcze
raz dziękuję za posiłek. Było wyśmienite.- Zbliżyłam się do Tamary i ją
przytuliłam. Zaskoczona, oddała uścisk z pewnym skrępowaniem. – To cześć.
- Cześć.-
Odpowiedziała z ulgą w głosie, gdy zamykały się za nami drzwi.
***
Przez całą
drogę do samochodu byliśmy cicho. Dopiero, gdy usiedliśmy w aucie, Zbyszek się
odezwał.
- Co to do
kurwy miało być?
-
Przepraszam. Troszkę mnie poniosło…- Przyznałam. Mimo to ucieszyłam się z
reakcji siatkarza.
- Odbiło
wam.- Zaśmiał się.
- Co
poradzisz. Jesteśmy kobietami!
- Dobra,
dobra. Pogadamy o tym później. Mów, co się stało i gdzie mam cię podwieźć?
- Do Alana.
Prosił, żebym wpadła.
- Niech
będzie.- Westchnął.
***
Wysiadłam z
samochodu, żegnając się z siatkarzem. Przeszłam na tył domu, jak mi mój chłopak
kazał.
Nie spodziewałam
się tego, co zobaczyłam. A właściwie to niczego się nie spodziewałam.
Jednak
teraz, gdy weszłam przez uchylone drzwi tarasowe… Przyciemnione światło,
świeczki i zapach róży przypominało mi scenę z romantycznego filmu, który
kiedyś oglądałam.
- Alan?
Nie
odpowiedział. Przeszłam więc dalej. I mniej więcej gdy stanęłam na środku
pokoju, zobaczyłam jego. Oparty był o ścianę i przyglądał mi się. Nie widziałam
dokładnie jego twarzy, bo cień akurat padał na górną część jego ciała.
- Alan? Nie
wygłupiaj się! Co się stało?
Wtedy
poruszył się i podszedł do mnie. Teraz zobaczyłam jego białą koszulę rozpiętą
do połowy i czarne spodnie. Włosy ułożone w artystycznym nieładzie i blask
świec (a musi być ich z dwadzieścia!) podkreślają jego przystojną twarz.
- A co to za
okazja?- Uniosłam brew.
-
Odwdzięczam ci się za kino.- Mruknął. Po czym zrobił ostatni krok w moją
stronę.
Przyciągnął
mnie do siebie i mocno pocałował.
****
Hejka ;**
Dodaję dzisiaj, bo na wczoraj jeszcze nie był gotowy ;p Mam nadzieję, że się podoba. Niedługo rozwiązanie zagadki tajemniczego ojca Aleksandry.
Piszcie, co sądzicie ;D
Dziękuję za wyświetlenia i poprzednie komentarze! Pozdrawiam ;**