piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział XII



Pan profesor Druj chyba mnie bardzo lubi. Bo wziął do najtrudniejszego zadania, najbardziej skomplikowanego i do tego wpisał 1 z odpowiedzi. Tak oto zaczął się mój „najpiękniejszy” dzień życia. Już po pierwszej lekcji matmy miałam ochotę wrócić do domu i położyć się spać. Niestety kolejna lekcja wosu również nie była przyjemna. Jest w klasie 3b 38 osób. A babka akurat mnie wzięła do odpowiedzi. Jako jedyną, chociaż zawsze brała po trzy osoby!
Jako, że się nie uczyłam, a wos jest moim rozszerzeniem, dostałam 3. I w sumie jestem dumna.
Na angielskim również wzięła mnie do odpowiedzi, jednak z tego przedmiotu to moje najmniejsze zmartwienie. Mieszkam przecież w Anglii, a angielski mam nieźle dopracowany. Moja trzecia już 5 z języka, jakby nie patrzeć „drugiego narodowego”, wcale mnie nie zdziwiła. Profesorka zadała tak banalne pytania, że aż nie wierzyłam.
Dopiero na długiej przerwie się mega wkurzyłam.
Idę sobie przez korytarz z gorąca kawą w plastikowym kubeczku z automatu. Nie jest to luksus i mój ulubiony sposób na kofeinę, jednak aby przeżyć do końca ten dzień potrzebuję czegoś mocnego. Parzę się w kciuk, ale nie zwracam na to uwagi, ponieważ muszę przejść między tłumem ludzi kierujących się do kibla. Nagle ktoś popycha mnie, a ja lecę do przodu. Wylewam czarny płyn i myślę, że zaraz umrę. Upadam na kolana i uderzam ramieniem o kant ściany. Skrzywiłam się z bólu. Do tego poparzyłam sobie dłoń gorącą kawą. Unoszę głowę i widzę wredną twarz Jolki, znanej również przeze mnie jako Choinka.
- Łazić nie umiesz, Sowa?- zaśmiała się.
- A od kiedy to zwracasz uwagę na zwykłą „podawaczkę piłek”?- łyknęłam na nią wściekłym wzrokiem.
- Od kiedy plączą ci się nogi i wylewasz kawę na podłogę. Zlizuj to.
- Niestety wiem, że robisz to zawodowo, więc może mnie zastąpisz?- uśmiechnęłam się wyzywająco. – Jestem pewna, że twój chłopak byłby zachwycony!
- Co ty masz do Alana, hę?- zmarszczyła swój uroczo piękny, aż obrzydliwy nosek.
- Zupełnie nic- uśmiechnęłam się najniewinniej jak potrafiłam. Jolka nachyliła się do mnie, bo mimo pozycji stojącej, była ode mnie troszkę wyższa.
- Odwal się od niego.
- A co? Boisz się, że ci go odbiję?- zaśmiałam się.
- Alan w życiu nie zainteresowałby się taką…- zlustrowała mnie wzrokiem od stóp do głowy.
- No, dokończ.- zachęciłam ją. Ale ona tylko teatralnie westchnęła i odeszła. Boże, żeby tutaj był Kuba! Ileż byłoby śmiechu. Ale w tej sytuacji nie mam siły nawet w drobnym stopniu się uśmiechnąć. – Cholerna damulka.
Wzięłam mopa od sprzątaczki i starłam mokrą plamę. Nie zdążyłam już kupić nowej kawy. Chociaż po co mi potrzebna? Wystarczy, że zobaczyłam Jolką i już mi ciśnienie podskoczyło. Przydałoby się ją zatrudnić dla niskociśnieniowców. Może ona jest takim darem od Boga dla ludzi?
Hahahaha! Nie.
I gdy już dzień szkolny dobiegł końca a ja myślałam, że nie może być gorszy, nawet nie wiedziałam, że się myliłam. Przez to, że gdzieś zgubiłam jedną z ulubionych wsuwek i zaczęłam jej szukać w miejscu, gdzie bezceremonialnie zostałam popchnięta najprawdopodobniej przez Jolkę, spóźniłam się na autobus. A kolejny miał jechać dopiero za dwie godziny. Zrezygnowana oparłam się o murek szkolny i zaczęłam płakać. W sumie nie mam pojęcia, dlaczego. Chyba już po prostu mam dość. Poczułam wielką bezsilność.
- Ola!
Odwróciłam głowę i zobaczyłam Zbyszka idącego w moim kierunku. Zmarszczyłam brwi i patrzyłam, jak biegnie w moją stronę. Kiedy stanął naprzeciwko mnie zrzedła mu mina.
- Boże, Oluś.. co się stało? Czemu płaczesz?!- słyszałam zaniepokojony ton. Nikt nigdy nie nazwał mnie Oluś. W sumie… podoba mi się to.
- Autobus mi uciekł.
- Dlatego płaczesz?- spytał z niedowierzaniem. Kiwnęłam lekko głową na potwierdzenie. Nie chciało mi się nawet tłumaczyć.
- Jesteś chyba najwrażliwsza osobą jaką znam- zachichotał.- Czemu nie zadzwoniłaś? Mówiłem ci wczoraj, że gdyby coś się działo…
- Przepraszam. Po prostu nawet nie mam siły mówić już nic dzisiaj.
- Dobra. Choć odwiozę cie i zajmę się tobą- chwycił mnie pod ramię i zaprowadził na drugą stronę ulicy. Otworzył drzwi auta i pomógł wsiąść. Moją torbę rzucił na tylne siedzenie.
- Nie możesz.
- Czego?
- Opuścić znów treningu!
- I tak już jestem spóźniony…- westchnął.
- Nie ważne. Jedź na salę.
- Na pewno masz ochotę na super pogawędki z siatkarzami?- podniósł łuk brwiowy. Musze powiedzieć Krzyśkowi, że nie tylko ja to potrafię.
- Przeżyję- posłałam mu wymuszony uśmiech. Już miałam wyrzuty sumienia, że wczoraj przeze mnie nie ćwiczył. Nie chce mieć kolejnych! Posłusznie ruszył w stronę hali sportowej. Na parkingu rozpoznałam auto Igły.
- Chodź- powiedział otwierając mi drzwi. Czemu on musi być taki szarmancki? Żaden facet, oprócz ojca nigdy nie otwierał mi drzwi i nie przepuszczał w progu. Prawie przebiegliśmy odcinek do drzwi, zza których wydobywał się dźwięk odbijania piłek. Wkroczyliśmy do środka.
Na nasz widok wszystko ucichło.
- Zbyszek!- warknął trener.- Gdzie byłeś?!
- Przepraszam, trenerze. Po prostu…
- To przeze mnie- uprzedziłam siatkarza.- Potrzebowałam pomocy.- Chyba mój wzrok, zapewne jeszcze zaszklony i ślady po łzach na policzkach ułagodziły sytuację.- Niech pan go nie karze. To moja wina.
- Ola, co się stało?- zaniepokojony Ignaczak w kilka sekund przemierzył dzielący nas pięciometrowy odcinek.
- Nic, nie ważne. Wracajcie do treningu, a ja sobie tutaj usiądę- wskazałam ławkę.- Mogę nawet podawać piłki!
Usiadłam na ławce.
- Dobra! Koniec przerwy. Biegamy!- rozkazał Kowal.- A ty Zbyszek na co czekasz?
Zibi wybiegł z Sali do szatni po dwóch minutach był z powrotem i robił okrążenia. A ja próbowałam nie pogrążyć się w całkowitej rozpaczy.
Podczas przerwy podszedł Krzysiek i cała reszta.
- Ej, młoda… co jest?- klęknął przy mnie Fabio.
- Mam zły dzień. Wszystko się sypie- jeszcze bardziej posmutniałam.
- A wiesz…- zaczął Noakowski.
- … co robimy, jak jest nam smutno?- dokończył Nico. Podniosłam głowę i spojrzałam na nich uważnie.
- Nie wiem, czy chcę wiedzieć.- moja mina chyba ich rozśmieszyła, bo parsknęli śmiechem.
- Spokojnie. My tylko gramy w siatkówkę- wyszczerzył się Michał Kubiak. Już mniej więcej ogarniam kto jest kim.
- Ja nie gram! Nie umiem!
- Nauczymy cię!- od razu znalazł się obok mnie Bartman z bananem na twarzy.
- Nie będę grała w siatkówkę- wycedziłam przez zęby.
- Okej, okej..- podnieśli wszyscy w zgodzie ręce.
- Chłopaki, wracam na boisko- podszedł do naszego grona trener.
- My tutaj trenerze przyjaciółkę pocieszamy- wyjaśnił Kosa. „Endrju” spojrzał na mnie uważnie i zlustrował wzrokiem. Jego wyraz twarzy zmienił się w… zlitowanie. Boże, ja muszę wyglądać jak gówno!
- Dobra, na dzisiaj koniec- ogłosił, a siatkarze z wrażenia aż westchnęli. Nikt się nie ruszył.
- Trener tak na poważnie?- podniósł brwi Igła.
- Zejdźcie mi z oczu- machnął ręką, a siatkarze jak jeden mąż wstali i wybiegli do szatni. Zostałam sama z trenerem. – Wszystko w porządku?
- Jasne- próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi to nie wyszło. Potrzebuję rozrywki. Albo po prostu zamknę się w pokoju, posłucham głośnej muzyki i będę szkicować. I z takim zamiarem czekałam na Krzyśka przed budynkiem. Nagle czyjeś ręce zasłoniły mi oczy.
- Igła?
- Pudło.
- Michał!- uśmiechnęłam się i odwróciłam do niego przodem.- O co chodzi? Gdzie mój staruszek?
- Wlecze się- odparł.- Mam dla ciebie propozycję.- Zmarszczyłam czoło uważnie mu się przyglądając.
- Mam się bać?
- Jego na pewno- nagle między nami pojawił się Zbyszek. – Za to ja jestem łagodny jak baranek…
- Co do barana się zgodzę- przyznał Misiek zza ramienia przyjaciela. Ten go trzepnął w ramię.- Ale jeśli chodzi o tą propozycję… co ty na to, żebyśmy wybrali się na pizzę?
- To wy możecie coś takiego jeść? Nie urośnie wam brzuch?- zdziwiłam się. Pamiętam, że kiedyś gdzieś coś o tym czytałam.
- Ciii- przyłożył mi palec do ust Kubiak.- Nie mów tego tak głośno!
- Co tutaj za podchody do Olki?!- odepchnął ode mnie siatkarzy Krzysztof. Za nim dołączył Fabian i Nowakoski z Kosokiem.
- Idziemy na pizzę- wyszczerzył się Michał.
- Ej! Ale ja nic nie powiedziałam!
- Nie musiałaś- wzruszył ramionami Zibi.- Wiem, że tego chcesz.- Spojrzał mi tak głęboko w oczy, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. I mimowolnie zachciało mi się cienkiego ciasta z serem, szynką, pieczarkami i sosem ziołowym…
- Okej- odparłam natychmiast.-  A wy?
- Piszemy się!- klasnął w ręce z radości Drzyzga. – Nie ma to jak po treningowy obiad przed obiadem.
- Obiad przed obiadem?- nie zrozumiałam.
- Dziewczyno! Mieszkasz z Igłą i nie wiesz, ile on je?!- wybuchł Piotrek.
- Uspokój się Pit. Może Krzysiek nie je na obiad dużo, ale po nocy chodzi do lodówki i zjada kiełbasę?
- Halooo! Ja nadal tutaj jestem- pomachał przed ich oczami Ignaczak.
- Dobra, to idziemy wszyscy!- zakomunikował Zibi.- Wiecie gdzie?
- Tam gdzie zawsze- mrugnął Kubiak.

*** 

Okolica, gdzie znajdowała się pizzeria była na uboczu. Wysiadłam z auta Krzyśka. Dwa kolejne samochodu zaparkowały za nami. Wtedy to zobaczyłam nieprawdopodobną rzecz. Michał Kubiak podskoczył i niemal pobiegł do środka lokalu.
- Ruszył jak dzik w żołędzie!- zarechotał Igła.
- On już w samochodzie wyczuwał żołędzie- przyznał Bartman.
- Dzikuuu!- krzyknął Fabio.- Tylko nie przesadź!
- Dziku?- uniosłam brew.
- No kuźwa patrzcie! Nie wierzyliście, no patrzcie!- wykrzyknął Krzysztof skazując na mnie palcem wskazującym.
- Faktycznie. Zwracam honor- przybił żółwika z Kosą.
- Naucz nas tego!- rozkazał Piotr.
- Czego?
- No. Tego z brwią. – zachichotał. No tak, coż by innego!
- A może najpierw zjemy coś? Bo wiecie… ja od drugiego śniadania w szkole jestem głodna.
- No, już!- odepchnął ode mnie przyjaciół Zbyszek.- Dajmy dziewczynie pojeść!- zawiesił rękę na mojej szyi i prowadził do środka. – Bardzo jesteś głodna?
- Trochę…- na potwierdzenie zaburczało mi w brzuchu.
- W takim razie chodź, zamówisz co będziesz chciała- uśmiechnął się i mnie puścił.
Po złożeniu zamówień, usiedliśmy przy stoliku, gdzie było najwięcej miejsc. Jakieś 40minut później dwie duże pizze stały przed nami.
- Wiesz o tym, że jeszcze nie zostałaś ochrzczona?- powiedział do mnie z kamienną twarzą Kosa.
- Byłam! Widziałam nagranie…- wybuchli śmiechem na widok mojej miny. Czy coś przeoczyłam?
- Nie w takim sensie, głuptasie!- popukał mnie palcem w czoło Igła. – Ochrzczona przez nas.
- A to tutaj w Polsce tak jest?
- Jak?- teraz to oni byli zdezorientowani.
- No wiecie… „Drugi chrzest”. Gdzieś słyszałam, że coś takiego istnieje. Ale w sumie nigdy z czymś takim się nie spotkałam. I pierwszy raz bym…
- Musisz zjeść jak najwięcej pizzy.- Przerwał mi Michał.- Oto moje wyzwanie!
- Na tym to polega?- uniosłam brew.- Że wymieniamy się wyzwaniami?
- Nieeee- jęknął Pit.- My ci zadajemy. Ty wykonujesz.
- Ale to nie fer!- uniosłam głos.
- To ty masz być ochrzczona, a nie my- wyjaśnił siedzący obok Zbyszek.
- Po co mam się bawić z wami w taką durną grę?- prychnęłam wściekła.
- A co? Boisz się, że nie dasz rady?- wyszczerzył zęby Fabian. Przez chwilę wpatrywałam się kolejno w twarze sportowców. We wszystkich wyczytałam wyzwanie. Uważają, że nie dam rady. Ja? Ja nie dam rady?
Haha. Jeszcze nie znają moich możliwości!


 ****
Heej ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Chociaż nie ukrywam, że jest krótszy. 

Oglądaliście ręczną? Ja osobiście jestem załamana tym, jak pieniądze rządzą w świecie. Już w sporcie nie liczy się uczciwa gra. Sędziowie - szkoda gadać. 
Najbardziej przykro mi z powodu naszych szczypiornistów. Walczyli sercem, do samego końca. Było to widać. Jednak nie wystarczyło to, aby pokonać nie Katar, ale samych sędziów. 
Teraz nie pozostaje nic innego, jak kibicować naszym chłopakom w niedzielę. Gramy o brąz!

Ja od dziś zaczynam ferie <3 
Co oznacza: czytanie książek, pisanie, oglądanie filmów i ogólne obijanie się. Mam jednak zamiar w drugim tygodniu zajrzeć do podręczników, gdyż po powrocie do szkoły czeka mnie ciężka praca :/

Dziękuję za wszystkie komentarze! Jesteście wspaniali <3

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział XI



Nigdy nie czułam takiego strachu, jak w tej chwili.
Zaraz zginę- przeszło mi tylko przez myśl po każdym nabieranym zakręcie.
- Zbyszek- szepnęłam.- Zwolnij…
- Czemu?
- Bo kurwa zaraz dostanę zawału?- widziałam, że zerka na mnie zaniepokojony a potem zmniejsza prędkość samochodu. Ja natomiast nadal wczepiałam się jedną dłonią w siedzenie, a drugą w uchwyt drzwi. Oczy na sto procent wyszły mi z orbit.
- Ola, wszystko okej?- zaniepokoił się i dotknął lekko mojego ramienia. Nawet nie drgnęłam. Cała spięta wpatrywałam się w drogę przede mną i kolejno mijane samochody. 
Gdy zatrzymał auto na parkingu, natychmiast wysiadłam odpinając pasy. Gdy znalazł się blisko mnie rzuciłam się na siatkarza z pięściami i waliłam po torsie. Najprawdopodobniej to właśnie mnie bardziej bolało. Chwycił moje nadgarstki.
- Hej, przestań! Ja zawsze tak jeżdżę…
- Czyli jak cholerny psychopata, idiota, pirat drogowy, samobójca, dupek…
- Masz tego więcej w zanadrzu?- wyszczerzył się. Wyrwałam ręce z jego uścisku.
- Chciałeś nas zabić!
- Żyjemy- rozłożył ramiona w geście ukazania siebie w całym kawałku.
- Jechałeś prawie 160/h!- wrzasnęłam spanikowana.
- To nie teren zabudowany. Nie lubię się wlec.
- Cud, że to auto jeszcze jeździ- mruknęłam i obróciłam się w stronę centrum. Nie musiałam długo czekać, aż pójdzie w moje ślady. Po chwili zrównał się ze mną i nadal zerkał.
- Jesteś blada.
- No co ty nie powiesz?
- Hej…- złapał mnie za ramię i zatrzymał, natychmiast się wyrwałam.- Przepraszam, okej? Nie chciałem cię wystraszyć. – mimo tego, że jestem wściekła dostrzegłam, iż mówi prawdę. – Obiecuję, że następnym razem pojadę wolniej, dobra?
- Następnym razem?- w moim głosie dało się wyczuć histerię. Nie zdziwiłam się, gdy zachichotał.
- Chodź. Trzeba znaleźć ci robotę, nie?- uśmiechnął się i lekko popchnął w stronę wejścia.

*** 

Godzinę później nadal chodziliśmy po sklepach z pytaniem o pracę. Na razie jestem bez żadnej oferty i robi się coraz mniej ciekawie.
Nie gniewam się już na Zbyszka, chociaż wciąż udaję. On próbuje mnie rozśmieszyć, a ja staram się nie śmiać.
- Dobra. To zapraszam cię na kawę i ciastko- uśmiechnął się wchodząc do jakiejś kawiarni.
- Za ciastko podziękuję, ale kawy chętnie się napiję- przyznałam.
- Odchudzasz się?- podniósł brwi.
- Nie, ale…
- Więc zjesz też ciasto- skwitował i odwrócił się do obsługującej kobiety. Zamówił dla siebie ciasto z truskawkami i bitą śmietaną oraz kawę. Poprosiłam o to samo. Wyciągnęłam portfel, ale Zibi mnie powstrzymał.- Ja zapłacę.
- Nie możesz za mnie płacić! Cały dzień pomagasz mi, przywiozłeś tutaj. Już nie wspomnę, że to było samobójcza moja decyzja jechać z tobą autem.
- Po prostu weź zamówienie i zajmij stolik- poprosił. Posłał mi taki wzrok, że nie mogłam odmówić. Zauważyłam po raz pierwszy jego kolor oczu. Zielone i takie… kocie.
- Niech będzie- zrezygnowana wzięłam tacę i poszłam na sam koniec kawiarni. Po minucie przyszedł do mnie z kawami.
- Proszę- podał mi napój.
- Dzięki… dawno nie piłam- wzięłam łyk i się uśmiechnęłam.- Dobra!
- Moja ulubiona- przyznał i już zabierał się za swoją porcję ciasta. Nabrał na widelczyk spory kawałek i włożył do ust.- To tso dtalej?
Zachichotałam, gdy wymówił te słowa z pełnymi ustami. Wzruszyłam ramionami.
- Tutaj jest mega ciężko znaleźć cokolwiek- posmutniałam.- Jak tak dalej pójdzie to nie będzie mnie stać nawet na bułkę do szkoły.
- Mogę ci spokojnie kupować codziennie pół bułki- stwierdził z kamienna twarzą.
- O, dzięki! To może Kuba drugą połowę bułki i będę miała jedną!- udawałam entuzjazm.
- Dobry plan… A jak się wkręci tego chłopaka, co przez niego mnie wykorzystałaś, dostaniesz nawet darmową kawę!
- Wiesz, nie protestowałeś…- wyszczerzyłam się.
- Co nie zmienia faktu, że mnie wykorzystałaś.
- A ty o mało nie zabiłeś.
- Będziesz mi to wypominać do końca życia?- uniósł brwi. – Poza tym nie zagrażałem twojemu życiu! Jestem dobrym kierowcą.
- Jak każdy facet, który tak mówi, a potem kasuje auto- uśmiechnęłam się.
- Masz samochód?
- Zacznijmy od kwestii, czy mam prawko.- zaśmiał się głośno, aż kilka osób popatrzyło w nasza stronę. Pokazałam im dyskretnego fucka.
Zjedliśmy do końca ciasto i wyszliśmy.
- Nie ma sensu już nic dzisiaj szukać- stwierdziłam.- Jestem zmęczona.
- Dobra. To zawiozę cię do domu- zaproponował, a ja na to przystałam.
- Tylko obiecaj, że nie pojedziesz więcej niż 110/h! Inaczej tutaj zostaję- założyłam ręce na piersi.
- Słowo!- zasalutował, jak harcerz. Na początku mu nie wierzyłam, ale gdy ruszył samochodem zorientowałam się, że dotrzyma obietnicy. – Mogę o coś zapytać?
- Wal.
- Kim on był? Ten chłopak. – zmarszczyłam nos. Powiedzieć mu, czy nie? W końcu zasługuje chyba na jakieś wyjaśnienia…
- Alan. Z klasy 3d. Sportowej.
- Podoba ci się?- spojrzałam na jego profil. Wcale się nie uśmiechał. Po prostu pytał. Tylko po co mu to wiedzieć?
- Nie da się ukryć- przyznałam.- Po co ci to wiedzieć?
- Nie wiem- wzruszył ramionami i zmienił bieg. – Znacie się?
- Nie. Niestety on ma dziewczynę. A ja z nią nie mam szans- posmutniałam.
- Nie możliwe.
- Co?
- No nie możliwe, żebyś z nią nie miała szans.
- Czy to coś w rodzaju komplementu?
- Odbieraj to jak chcesz- uniósł jeden kącik ust. Odchrząknęłam lekko speszona. Rzadko ktoś, a zwłaszcza chłopak mówi do mnie takie rzeczy.
- Ile tak właściwie masz lat?- zapytałam od niechcenia.
- A na ile wyglądam?- podniósł brodę i nie spuszczając wzroku z jezdni, obracał głowę.
- Czy ja wiem… Stary jesteś…
- Stary?- zdumiał się.- W sensie, że starszy od ciebie.
- Odbieraj to jak chcesz- wypowiedziałam tę sama regułkę, co on chwilę wcześniej.
- Teraz przez całą noc się będę zastanawiać, czy nie mam jakichś zmarszczek…
- Pocieszę cię, że nie zauważyłam.
- Cóż, od razu mi lepiej- zakpił i podjechał pod bramę posesji Ignaczaków. Zerknęłam na dom i stwierdziłam, że najprawdopodobniej nikogo nie ma. Wszystkie światła pogaszone.
- Hm. Igła nie mówił, że gdzieś się wybierają…- zmarszczyłam brwi i odwróciłam się do siatkarza.- Chcesz wejść?
- To zależy, czy nie masz dość mojego starego widoku.
- Nigdy za wiele!- weszliśmy więc na plac. Zaczęłam rozglądać się za psem, ale nigdzie go nie ma. Pewni zamknięty w kojcu. – Starość na swój sposób jest piękna- stwierdziłam otwierając drzwi frontowe kluczem. Weszliśmy do środka, oświeciłam światło. Kurtek rodzinki i butów nie ma. Przekręciłam klucz w zamku.- Rozgość się.
Rzuciłam plecak na kanapę w salonie.
- Napijesz się czegoś?- spytałam wyglądając już z kuchni.
- Cokolwiek- odparł wieszając kurtkę. Wstawiłam wody do czajnika i wyjęłam szklanki. Włożyłam torebki herbaty i wtedy Zibi wszedł do kuchni.
- Może być owocowa?- uśmiechnęłam się. Skinął głową. Podeszłam do lodówki, na której wisiała kartka od Igły.

„Będziemy późno wieczorem. Nie było cię, więc obiad masz w lodówce!
- Igła.” 

- Gdzieś pojechali- powiedziałam głośno i wyrzuciłam karteczkę do kosza. Czajnik zaczął gwizdać, więc zalałam herbatę i poszliśmy przed telewizor. Puściłam jakiś głupkowaty program, z którego w ogóle się nie śmialiśmy.
- Mogę?- nie czekając na moją odpowiedź, odebrał mi brutalnie pilota i włączył kanał sportowy. No jasne!
- Nie ma mowy!- syknęłam odbierając mu przedmiot z zamiarem zmienienia programu.
- Ale to piłka nożna!- zaprotestował próbując wyrwać pilota z moich objęć.
- Sport jak każdy inny- wzruszyłam ramionami, chowając pilot pod uda. Zbyszek spojrzał się w tę stronę z błyskiem w oku.- Nawet nie próbuj!
Zaczął mnie łaskotać w żebra. Nie moja wina, że mam łaskotki! Po czym swobodnie ustawił kanał sportowy. Włożył rzecz do kieszeni dżinsów. No nie! Przecież nie będę mu grzebać w spodniach! Marudząc pod nosem oparłam się o oparcie kanapy i założyłam ręce na piersi.
- Wiesz, że w tym momencie wyglądasz jak małe dziecko?- zachichotał.
- Wiesz, że nie lubię oglądać sportu- skrzywiłam się. – Możemy obejrzeć nawet jakiś film! Byle nie sport.
Zadzwonił telefon Zbyszka. Wyjął go z kieszeni spodni przy czym wypadł pilot, Od razu go schwyciłam i z triumfem włączyłam TVN. Zibi posłał mi mordercze spojrzenie, a ja pokazałam mu język. Tak, bardzo dorosłe.
- Halo? Nie… Tak. Wiem, trenerze… Źle się poczułem. Nie miałem siły nawet zadzwonić… Wiem, wiem. Jutro będę. Okej. Do jutra.
- O co chodzi?- uniosłam jedną brew.
- Trener się pytał, czemu mnie nie było na treningu- wzruszył ramionami. A mnie zatkało. Całkowicie o tym zapomniałam!
- O cholera. Przeze mnie nie byłeś na treningu. Jaaa, przepraszam… Ej serio… Przeze mnie…
- Daj spokój! Potrzebowałaś pomocy, jasne?- usiadł obok mnie.
- Ale z mojego powodu nie poszedłeś na trening!- prawie krzyknęłam.
- Uspokój się. Nic się nie stało- uśmiechnął się lekko.- Stwierdziłem, że pomoc bliźniemu jest ważniejsza. Kuźwa, mój ksiądz od religii w podstawówce byłby ze mnie dumny!
- Nie żartuj sobie, no. Teraz będę miała wyrzuty sumienia. Proszę- podałam mu pilot.- Możesz włączyć ten cholerny kanał sportowy.- Popatrzył na mnie zszokowany. Odebrał pilot, ale nie zmienił stacji.
I tak siedzieliśmy oglądając i trochę rozmawiając. Szczerze mówiąc, dobrze się z nim dogaduję. Jest miły, śmieszny i inteligentny. W końcu postanowił wrócić do siebie. Odprowadziłam go do drzwi.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, albo po prostu… nie wiem, chciała pogadać, to dzwoń.
- Jak? Przecież nie mam twojego numeru.
Uśmiechnął się tylko promiennie i poszedł. Wróciłam do środka i zamknęłam drzwi. Zebrałam z salonu szklanki i umyłam. Potem wzięłam plecak, wyłączyłam TV i poszłam do swojego pokoju. Dopiero teraz wezmę się za lekcje. Dużo na jutro ich nie mam, ale jak zwykle coś się znajdzie. Zadzwoniłam do Kuby.
- Hej, jak babcia?- spytałam od razu.
- Lepiej. Mam nadzieję, że nie skoczy jej znów ciśnienie- westchnął głośno. – Chyba nie będzie mnie jutro w szkole.
- Kurde- zasmuciłam się.- I z kim ja będę obgadywać ludzi?
- Wiem, jestem niezastąpiony- wiem, że teraz się uśmiechnął.- Przepraszam, że nie mogłem jechać… Przeze mnie nie znalazłaś pracy.
- Szukałam.
- Sama?- zdziwił się szczerze.
- Nie… Był ze mną Zbyszek. Stwierdził, że mi pomoże.
- Hm. A znalazłaś chociaż coś?
- Zero. Trzeba wziąć na celownik inne miejsce.
- Pomyślę nad tym- obiecał.
- Dzięki, jesteś wielki!
- No oczywistość!- przewróciłam oczami.- Dobra, ja kończę. Powodzenia jutro na matmie!
I się rozłączył. A ja w kompletnej rozpaczy wyobrażałam sobie siebie przy tablicy i pana Druja, który bezkarnie i bezczelnie oskarżał mnie o to, że nie potrafię matematyki. Co jest nie do końca prawdą. No bo przecież umiem dodawać i odejmować nie? A jak zaszaleję, to nawet pomnożę i podzielę!
Wyciągnęłam książkę od wosu i próbowałam przeczytać cokolwiek, abym wiedziała na jutrzejszej lekcji. Po pięciu minutach stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu bo nie mogę się skupić. Rzuciłam książki na biurko i wyciągnęłam pamiętnik.

11 listopad 2013r.
Dzień taki sobie. Nie znalazłam roboty mimo pomocy samego siatkarza! To dla mnie udręka, bo kasy coraz mniej, a nie więcej. Cud, jeżeli gdziekolwiek mnie przyjmą. A chciałabym zarobić na prawko i samochód. Najprawdopodobniej będę zbierać do końca życia, jeżeli rodzice nie wesprą mnie finansowo.
I jak już napisałam, Zbigniew Bartman we własnej osobie opuścił trening specjalnie, aby mi pomóc w tym jakże nużącym zadaniu. Jestem mu na serio wdzięczna, bo Kuba nie mógł iść ze mną. No i jest jeszcze jeden powód. Pozwolił się przytulić przed oczami Alana, który w tamtym momencie na mnie spojrzał. I chyba rozpoznał. A może on mnie rozpoznaje z każdym razem, gdy widzi, ale udaje że nie? Może po prostu nie chce mieć ze mną nic wspólnego? Tak się teraz zastanawiam, czemu po prostu nie zagadam? Niestety po tacie odziedziczyłam wstydliwość. Chociaż gdy mi potrzeba, potrafię być wredna.
Nie mam siły już myśleć. Zaraz idę spać i mam nadzieję, że nie przyśni mi się nic, co bym sobie nie życzyła.
Jutrzejszy dzień bez Kuby będzie udręką.
Trzeba przeżyć matematykę.
Koniec . 

Zamknęłam z trzaskiem zeszyt i zorientowałam się, że w domu jest głośno. Nie chcąc, aby ktokolwiek mnie zobaczył, zgasiłam lampkę nocną i włączyłam mp3. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
Zasnęłam przy 1D.




*****
 Hej ;) I jak się podoba? Mam nadzieję, że jesteście zadowolone :D
Przepraszam za błędy różnego rodzaju :c

Wreszcie weekend! Jeszcze tydzień i ferie <3 A wtedy będę miała więcej czasu do pisania  ;)

Dziękuję za wszystkie komentarze! Postaram się każdy Wasz blog nadrobić w czytaniu przez te dwa dni... Pozdrawiam ;*

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział X



- Musisz to pomnożyć… Tak. I normalnie wyliczasz.
Napisałam odpowiednie liczby w zeszycie. Właśnie jestem na korkach z matmy i to dwugodzinnych. I zaraz mi głowa pęknie! Westchnęłam, gdy znów profesor zwrócił mi uwagę. Dziś nie myślę. A to wszystko przez ten cholerny sen!
Śnił mi się Alan. Że mnie przytulił w szkole i nazwał swoją najlepszą przyjaciółką. Nie wiem jakim cudem, ale moje tymczasowe LO wyglądała jak sala do siatkówki, gdzie ostatnio byłam na treningu Krzyśka. Zerknęłam na zegarek na nadgarstku. Za pół godziny grają mecz, o którym tak dużo się mówiło. Może to przez to nie mogłam się skupić? Wiem, że Kuba już jest tam na hali i będzie im kibicował. Iwona z dzieciakami zniknęły na cały dzień, żeby nie przeszkadzać Krzyśkowi w koncentracji. A ja się uczyłam. Ciekawe, czy Alan też będzie na tym meczu? Może mogłam jednak przyjąć ten bilet od Igły…
-… żyjesz, Olu?- głos korepetytora sprowadził mnie na ziemię.
- Tak, tak… Ale dlaczego tutaj jest pierwiastek trzeciego stopnia?- zmarszczyłam brwi.
- Ponieważ on wychodzi z tej liczby- wskazał swoim długopisem rząd cyfr. Westchnęłam zrezygnowana.
- Dobrze, na dziś koniec. Możesz iść- uśmiechnął się i wstał. Zebrałam swoje rzeczy i wręczyłam mu pieniądze. Potem ubrałam się, podziękowałam i wyszłam. Akurat zdążyłam na autobus, który zawiózł mnie do domu Ignaczaków.
Weszłam na plac i nagle kilka metrów przede mną ujrzałam wpatrzonego we mnie Azura.
- Nawet nie próbuj ty zapchlony…- nie skończyłam zdania, bo pies zaczął biec w moją stronę. Szykując się na śmierć, stanęłam prosto jak struna i mocno zacisnęłam powieki. Wyobraziłam sobie, jak upadam na tyłek, a pies zaczyna na mnie szczekać i gryźć…
Po dłuższej chwili stwierdziłam, że coś jest nie tak. Otworzyłam oczy i się rozejrzałam. Azur biegał wzdłuż płotu i warczał na coś. Wpatrzyłam się w tamto miejsce i rozpoznałam czarnego kota. Postanowiłam nie igrać z życiem i szybko wbiegłam po schodach na ganek. Otworzyłam drzwi kluczem, wparowałam do środka i głośno zatrzasnęłam.
Zdjęłam kurtkę i buty. Potem weszłam do kuchni i odgrzałam sobie zupę. Z miską wkroczyłam do salonu. Usiadłam na kanapie i włączyłam TV.  Kanał był ustawiony na sportowy. I to akurat na siatkówkę. Przez chwilę wpatrywałam się jak gra Resovia. A nawet rozpoznałam siatkarzy! Postęp jest taki, że ich twarze kojarzę, a tylko kilka potrafię dopasować do nazwisk. Wiem tylko, że Rzeszowska drużyna prowadzi. Nawet nie wiem, z kim grają! Znudzona przełączyłam na TVN. Akurat szedł jakiś film akcji z Super Kina. Jedząc, oglądałam i myślałam o jutrzejszym dniu. Czy w kościele spotkam Alana? Czy odezwie się do mnie? Marzenia…
Pół godziny później wzięłam gorący prysznic. Z ręcznikiem obwiązanym na głowie wyszłam do swojego pokoju. Laptop był uruchomiony, więc usłyszałam dźwięk, który oznajmiał mi, że moje przyjaciółki mają ochotę ze mną pogadać. Odebrałam i się uśmiechnęłam.
- Niezła czapka- zachichotała Natalia.
- No nie? Uważam, że mi z nim do twarzy- wyszczerzyłam się.- A gdzie Karolla?
- Zaraz przyjdzie. Dziś urządziłyśmy sobie babski wieczór- mrugnęła.- Szkoda, że ciebie nie ma.
- Ja też mam tutaj super imprezę! No wiesz… ja.. ja… ja… i Azur.
- Kto?- dopytała Karolina, która właśnie się pojawiła na ekranie.
- To ten pies, co jej nie lubi- wytłumaczyła Natka.- Myślałam, że już się pogodziliście?
- Taaa…- przewróciłam oczami.
- Jak tam? Poszłaś wczoraj na ten trening?- posłała mi tajemniczy uśmiech Karolina.- Na samo wspomnienie przewróciło mi się w żołądku.
- Zostałam zmuszona. Wiecie… nie zamierzałam iść.
- Spełnili groźbę?
- Przyjechali po mnie do szkoły. Wzięłam ze sobą Kubę tak na wszelki wypadek, no ale wiecie… Dzięki temu Alan wreszcie mnie zauważył- wyszczerzyłam się.
- Myślisz, że zagada w poniedziałek?- spytała Natka. Wzruszyłam ramionami niby to obojętnie. Nabrał by się ktoś inny, ale nie one. – Zależy ci, żeby się odezwał.
- Nie! Znaczy…
- Widzę to w twoich oczach, Sowa- poruszyła znacząco brwiami Karolina.
- Jesteśmy!- usłyszałam krzyk Iwony.
- Dziewczyny, zaraz wracam- obiecałam i wyszłam do pani domu i dzieciaków, które od razu zaczęły pi opowiadać, gdzie mama ich zabrała. – Nie byliście na meczu?
- Niestety…- posmutniała Iwona.- Ale przynajmniej obejrzymy końcówkę w telewizorze!- klasnęła w dłonie.
- Ja nie mogę… Będę w swoim pokoju- poinformowałam i wróciłam do siebie, gdy kobieta zaczęła pomagać zdejmować kurtkę i szalik Dominice. – Jestem już!
- Kto przyszedł?
- Iwona z dziećmi. Igła dziś gra mecz. W sumie to się będzie już kończył…
- Rozumiem!- krzyknęła Karolina z miną odkrywcy. – Jesteś smutna, że cię tam nie ma!
- Nie. On zaproponował mi, abym przyszła… Ale jakoś mnie nie ciągnie- skrzywiłam się i zaczęłam zastanawiać, czy aby to na serio jest prawda.
- Laska, weź się nie dołuj. My musimy kończyć, bo Kevin przyszedł i kilkoro jego znajomych- posłała mi smutny uśmiech Natka.
- Żałuj!
I się rozłączyły.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo żałuję, że mnie z wami nie ma- szepnęłam zamykając laptopa.

*** 

- I kto jest najlepszy?! Sovia!- wydarł się Krzysiek wpadając do domu i rzucając torbę pod ścianę. Właśnie robiłam sobie herbatę i aż podskoczyłam, gdy tak krzyknął. O włos kubek nie wypadł mi z ręki
- Głośniej, kurde- mruknęłam pod nosem. Krzysiek wparował do salonu i ucałował swoją żonę, potem Sebastian wskoczył mu na plecy i pogratulował zwycięstwa. Dominika spała w swoim pokoju. Zalałam herbatę i poszłam do rodzinki. Usiadłam w fotelu.- Jak mecz?
- Wygraliśmy trzy zero z Olsztynem- wyszczerzył się.- Szkoda, że cię nie było! Chłopcy pytali.
- Co powiedziałeś?- zmarszczyłam brwi jednocześnie unosząc jedną.
- Tego też mnie musisz nauczyć, koniecznie!- rozkazał.
- To trudne, kiedy nie masz wyćwiczonych mięśni twarzy…- stwierdziłam.- To co im powiedziałeś?
- Że masz dużo nauki- wzruszył ramionami.
- Boszzz… dzięki ci Igła!- zeszło ze mnie powietrze. Ale wtedy on dopowiedział:
- I że zrewanżujesz się im przychodząc na wtorkowy trening.- Zamarłam i w tej chwili pożałowałam wszystkiego, co o nim dobrego myślałam. Posłałam siatkarzowi tak mrożący i zabijający wzrok, że uśmiech, który jeszcze przed chwilą igrał na jego ustach znikł. Zamiast tego, zrzedła mu mina.- No nie mów, że się nie cieszysz!
- Krzysiek…- westchnęła Iwona zrezygnowana i posłała mi przepraszające spojrzenie.- Nie powinieneś zmuszać jej do chodzenia na twoje treningi!
- Ja jej nie zmuszam. Przecież wcale nie musi…- zrobił niewinną minkę. – Przykro mi.
Wiem, że wcale mu nie jest przykro. Oni wszyscy są przeciwko mnie! Wiedzą, że nienawidzę sportu. A oni swoje. To chyba przez to, że trafiłam do rodziny sportowej. I miasta Rzeszów, gdzie siatkówka jest sportem narodowym.
- Ola?
- Tak?- zerknęłam na Sebastiana, który podszedł do mnie.
- Jesteś zła na tatę- spytał bardzo poważnie wpatrując się we mnie wielkimi błękitnymi oczami. Igła z zainteresowaniem spoglądał na mnie i oczekiwał odpowiedzi.
- Nie Seba. Nie jestem zła… tylko zaskoczona.- chociaż zaskoczona nie powinnam być, bo to oczywiste. Czego ja się spodziewałam?
- No. To teraz wszyscy się przytulmy na zgodę!- zaproponował Krzysiek wyciągając ręce. Spojrzałam na niego spode łba. Zrzedła mu mina- Nie?- pokręciłam przecząco głową.- To nie! Ale chciałem ci powiedzieć, że kilku siatkarzy bardzo było smutnych, że nie ma ciebie.
- Kto na przykład?- prychnęłam nie dowierzając.
- Zibi- i poszedł.
- On mówił serio?- zerknęłam na Iwonę.
- Z nim nigdy nie wiadomo, kiedy mówi poważnie- wzruszyła ramionami.
Zamyśliłam się na moment. Dlaczego siatkarzom miałoby zależeć na mojej obecności? Albo takiemu Zbyszkowi? To śmieszne i absurdalne! Pewnie kolejny podchwytliwy plan. Chcą wywrzeć na mnie litość… A może jednak to prawda? Tylko jaki to ma sens?
Wstałam i z kubkiem w ręce udałam się do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i położyłam na łóżku. Znów wróciły myśli o Alanie. I tej nocy zbyt dobrze nie spałam…

Poniedziałek to dzień najgorszy w tygodniu. Raz, że zaraz po weekendzie. A dwa, że mam trzy matmy. Czy życie da mi kiedyś coś fajnego, zamiast obdarowując mnie matematyką. Oczywiście, ja ją kocham!
- Dziś jesteś jakaś niewyraźna- stwierdził Kuba przyglądając mi się.
- A ty byś był, gdyby twój crush nawet nie powiedział ci cześć na powitanie?
- Więc ty znowu o tym…- westchnął. – Myślałem, że chociaż trochę ci przeszło.
- To nie choroba.
- Miłość jest chorobą okropną- powiedział dziwnym tonem.
- Jest do dupy- dopowiedziałam ze smutkiem.
Rano, gdy tylko weszłam na wielki korytarz szkolny zaczęłam rozglądać się za Alanem Morczewskim. Siedział sobie na ławce, a na jego kolanach Choinka. Znaczy Jolka.
Wcale tam nie patrzyłam. W ogóle. A przynajmniej się starałam. Próbowałam być uśmiechnięta i pewna siebie. Chociaż to nie jest łatwe, gdy czujesz, że swoją urodą nie możesz konkurować z Jolantą. Praktycznie się nie maluję bo uważam, że mi to nie potrzebne. Skoro nikt nie zwraca na mnie uwagi, znaczy żaden chłopak, kiedy jestem bez makijażu, to tym bardziej nie zwróci z tapetą na twarzy. Ewentualnie już jakiś puder. Nawet moje włosy po wczorajszym myciu nie posiadają swojego rodzaju blasku.
- Hej… nie smuć się- przytulił mnie Kuba i szepnął we włosy.- Nie pozwól, żeby ten dupek zrujnował ci dzień. Życie.
- Nie pozwolę- obiecałam, chociaż po policzku spłynęła pojedyncza łza. Czemu ja ryczę? Przyjaciel chwycił mnie pod brodę i spojrzał w oczy. Wierzchem dłoni starł słony płyn.
- Jestem z tobą. I chociaż znamy się dopiero trochę ponad dwa miesiące czuję, że zależy mi na twojej przyjaźni. Jesteś wyjątkową osobą. I cieszę się, że mogłem ciebie poznać. A Alan to cholerny dupek.
- I od razu mi lepiej- uśmiechnęłam się.
- Ola, zawsze możesz na mnie liczyć… Jeśli ktoś cię skrzywdzi…
- Nikt mnie nie skrzywdzi. Bo jesteś moim ochroniarzem- wyszczerzyłam się, a oczy przestały mi już łzawić.
- Tylko nie porównuj mnie do tego psa Ignaczaków!- ostrzegł. Zaśmiałam się głośno.
- Nieee… ty jesteś o wiele lepszym ochroniarzem- przyznałam.
- No tak… przynajmniej nie chcę cię ugryźć, czy obślinić.- Wybuchliśmy gromkim śmiechem. I taki oto sposób Kubuś poprawił mi humor.
Chłopak przez resztę dnia rozśmieszał mnie i nie pozwalał płakać. Jestem mu taka wdzięczna za to, że jest. Powoli mam do niego coraz większe zaufanie i chyba może stać się moim najlepszym przyjacielem. Nie licząc Natki i Karo, które znam od bardzo dawna.
Po lekcjach stanęliśmy przed bramą jeszcze gadając i czekając na autobus.
- Dzięki, że zgodziłeś się ze mną jechać. Muszę znaleźć pracę bo inaczej za dwa tygodnie będę już bez grosza przy duszy…
- Chwila… Telefon.- Wyciągnął komórkę i odszedł kilka kroków aby odebrać. Czekałam na niego i zastanawiałam się, co się stało. Był spięty. Wtedy czyjeś ręce zasłonił mi oczy. Wzdrygnęłam się.
- Kto?- spytałam z nadzieją, że to Alan. Ale zapach wody kolońskiej przypominał mi tylko jedną postać. Swoją drogą ciekawe jest to, że akurat ten zapamiętałam.  Najwyraźniej mój mózg przyjmuje tylko to, co mu się podoba, a nie to co mnie. – Alan?
- Jaki Alan?- głos Bartmana wcale mnie nie zaskoczył.
- Zbyszek! Co ty tutaj robisz?- odwróciłam się do niego przodem.
- A tak pomyślałem, że skoro jadę w stronę Igły, to zabiorę cię po drodze- uśmiechnął się promiennie.
- Skąd wiedziałeś, o której kończę lekcje?- podniosłam jedną brew.
- Igłą miał rację!- zdziwił się.- Serio potrafisz wydziwiać cuda z jedną brwią!
Przewróciłam oczami. Oczywiście mój opiekun musiał się tym pochwalić.
- Nie odpowiedziałeś.
- Mam czuja- wzruszył obojętnie ramionami i zerknął za mnie.- Cześć.
- Hej- odparł Kuba.- Słuchaj, Ola…
- O właśnie!- klasnęłam w ręce.- Zibi, może podwiózłbyś nas do centrum?
- Ola…
- Po co?- zmarszczył brwi siatkarz.
- Chciałabym rozejrzeć się za jakąś pracą. Sama się zgubię- przyznałam niechętnie.
- Nie no, jasne- uśmiechnął się do nas.
- Ola!
Wreszcie się zorientowałam, że Kuba ma mi coś do powiedzenia.
- Słuchaj, ja nie mogę jechać. Babcia źle się poczuła…
- Ale nic jej nie jest?- zaniepokoiłam się.
- Musze do niej jechać- wyjaśnił.
- Spoko. Jedź. Jakoś dam sobie radę- uśmiechnęłam się.
- Na pewno?- spojrzał mi głęboko w oczy i sprawdzał, czy nie kłamię. Co prawda chciałam aby mi pomógł i szkoda, że tak wyszło. Ale ważniejsza sprawa to zdrowie jego babci.
- Na pewno. Jedź i pozdrów ją ode mnie- uśmiechnęłam się. Wypuścił powietrze. Przytulił mnie i pognał na przystanek, gdzie właśnie zajeżdżał jego autobus. Patrzyłam jak odjeżdża, pomachaliśmy sobie. Odwróciłam się w stronę siatkarza.- No trudno. To nici z dzisiejszych planów!
- Wcale nie- zaprotestował energicznie.- Mogę ci pomóc- zaoferował. Spojrzałam na niego zaskoczona i jednocześnie wdzięczna.
- Serio? Chciałoby ci się łazić ze mną po knajpach i pytać o „ekskluzywną pracę d lanastolatki bez doświadczenia”?
- Poprawka. „Dla pięknej nastolatki”
- Teraz to przesadziłeś- wyszczerzyłam się i wtedy zobaczyłam Alana idącego w nasza stronę chodnikiem. – I mam pytanie.
- Tak?
- Czy jesteś w stanie zrobić dla mnie wszystko? – zerknęłam na niego. Stał zdziwiony.
- Raczej tak- skinął.
- To uśmiechnij się teraz i rozłóż ramiona, żebym mogła cię przytulić…
Zdezorientowany wykonał polecenie, a ja go przytuliłam. Poczułam jego rozluźnione mięśnie, ten specyficzny zapach. Zbyszek objął mnie ramionami. Ale to było mniej ważne. Bo właśnie wtedy Alan przeszedł obok nas i popatrzył na mnie z błyskiem rozpoznania w oczach. Jednak nie zatrzymał się, nie powiedział cześć. Wraz z oddalającą się postacią, moja głowa przekrzywiała się w tamtą stronę. Dopiero po minucie uświadomiłam sobie, że nadal stoję w objęciach Bartmana.
- Yyy, okej. To może.. mnie puścisz?- zasugerowałam.
- Wedle życzenia- zachichotał i opuścił ręce. – Mogę wiedzieć, co to było?
- Próba.
- I wszystko jasne – zakpił sobie. A potem podążył za moim wzrokiem i od razu zrozumiał.- No jasne! Chodzi o tego chłopaka?
- Którego?- udawałam głupią.
- Co tutaj przechodził…
- Nie.
- Na pewno?
- TAK.
- Okej, to chodź do samochodu. Jedziemy w poszukiwaniu pracy.
Otworzył mi drzwi, a ja wsiadłam. Potem skierowaliśmy się w stronę centrum.




******
Witajcie ;)
Jak podoba się rozdział? Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani.  

Mam prośbę! Czy mogłybyście podawać mi swoje blogi pod każdym komentarzem? Bo nie wiem, kiedy pojawiają się nowe rozdziały :c
Dzięki :D  

Pozdrawiam!